Gdy grudzień nad domami wczesnym zapada zmierzchem,
gdy nie wszystkie zgrabione liście przegniły jeszcze,
gdy słońca tęsknimy, żonkile wspomniawszy złote,
gdy na wino i piwo grzane mamy ochotę,
gdy koce zbyt chłodne, gdy kołdra pięt grzać nie może,
gdy śliskie i myśli, i słowa mgliste są trochę,
gdy – wreszcie – ramieniem wspieram ławki, lata cienie,
wiem już na pewno: to jest zimy piękno jesienne.
Tag: zima
ciągle o drodze (czy ja o niczym innym nie potrafię?)
W czasie ostatniej podróży pogoda była zła. Padał drobny, zmrożony śnieg, osiadający w kątach przedniej szyby, czyli tam, gdzie nie docierają wycieraczki. Uświadomiłam sobie, że tak właśnie jest z wieloma wydarzeniami w życiu: czyścimy je ze świadomości, ba! z pamięci nawet, usuwamy skrzętnie zdjęcia z komputerów i kontakty z telefonów, a jakieś okruszki w rogach i kącikach zostają. I nagle zaczynają uwierać w tyłek w środku nocy, gdy przypadkiem przekręcimy się na łóżku, a przecież już ich miało nie być! Już dawno zamiecione. Wycieraczkom też nie udaje się całego śniegu zetrzeć z szyby; jadę, patrzę na drogę, ale drogę mi widoczność ogranicza. Nie, nie pomyliłam się. Widoczność zawęża mi drogę; szyba, coraz brudniejsza od śniegu nie tego, który pada, ale tego, który bryzga spod kół wyprzedzanych ciężarówek, zamyka mój horyzont w coraz mniejszych ramach.
Błoto codzienności tak samo obryzguje. Ogranicza i zawęża. Mój horyzont życiowy staje się przez codzienność coraz krótszy i szczuplejszy. Czy i wasz też? Twój? Tak, Twój horyzont. Czy poprzestajesz na tym, by wstać rano, zwlec się, sprawdzić maila, facebooka, twittera, blackberry, blipa, skype’a i google chat, zdenerwować zepsutym ekspresem do kawy, wyprowadzić psa lub nakarmić kota, wyprasować koszulę i iść do pracy. Pracować, pracować, pracować. Wrócić do domu, opieprzyć żonę/męża lub powkurzać się na samotność, zjeść, obejrzeć ulubiony serial w tv, przeczytać trzy strony modnej powieści i zasnąć snem człowieka sprawiedliwego we własnym mniemaniu. Czy na tym poprzestajesz? Pytam, bo gdy moje życie tak mniej więcej zaczęło wyglądać, podkreślam owo „mniej więcej”, wypadły mi z rąk siaty z zakupami, na trawę rozlał się ulubiony kefir, a z jajek niemal ścięła się jajecznica na betonie. Szept w głowie się pojawił „to nie jest moje życie, to nie ja”, nie przestawał, nie zamierał, nie cichł. Dość zwierzeń osobistych, której jednak nieubłaganie prowadzą ku drodze.
Drogi, otóż, są różne. Nerwowe i kręte, proste i monotonne, pagórkowate – te ostatnie pojawiają się i znikają. Sztuką na każdej z nich jest mieć cały czas ten sam kąt widzenia, zamknięty w ramach przedniej szyby. Czystej szyby. Gdy zmienia się pogoda, szyba brudzi się szybciej. Zmienia to drogę.
Nabredziłam? Nie. Sprawa jest prosta, wniosków kilka. Po pierwsze, nawet jeśli umyjesz szyby przed wyjazdem, to i tak w kątach zostanie stary brud. Po drugie, nawet jeśli umyjesz szyby przed wyjazdem, to i tak się zabrudzą. Po trzecie, jeśli jedziesz w drogę, to bądź gotów na to, że brud ją zwęzi. Po czwarte, jeśli jedziesz w drogę, to pamiętaj, że nawet zawężona droga dokądś prowadzi i niekontrolowane zejście z niej grozi rozbiciem.
Trzymałam mocno ręce na kierownicy. Szlak przede mną wytyczały koleiny w śniegowej brei. Ograniczone pole widzenia, „tory”, po których jechałam, prosta droga bez zakrętów – poczułam rutynę. Przyspieszyłam, gwałtownie zamachałam wycieraczkami, zabluzgałam do kierowcy tira, bezskutecznie próbującego mnie wyprzedzić. Od razu lepiej – poczułam irracjonalnie, że mam kontrolę nad drogą, a tym samym nad życiem.
Kontrolujemy naszą drogę czy nie?
Fela na polskich drogach
Jechałam przez taką Polskę, o której chyba zapomniałam.
Polskę płaską i bez zakrętów. Polskę szpalerów drzew wzdłuż drogi… Polskę, w której królują stacje benzynowe nienanych mi koncernów, gdzie paliwo jest drogie, ale tańsze o 20 groszy niż w wielkich miastach. Polskę, w której 15-letnie Audi, BMW czy Volkswagen (Golf konieczne), czyli szczyt dobrobytu, sunie do kościoła dostojnie, 30 km/h, kierowane przez wczorajszego ojca rodziny, po prawicy którego zasiada jego dama, dzisiejsza, endimanchée, ale wczorajsza też, bo w niedzielę zakład fryzjerski nawet na mszę nie uczesze i koafiurę na następny dzień, w sobotę, się szykuje.
Polskę taką przemierzałam spokojnie, ale spiesząc się przecież, choć jeszcze nie wiedziałam, do czego gna mnie moją Felą, jakże brudną, jakże nędzną w porównaniu z limuzynami czekającymi pod świątyniami.
Czy to też moja Polska? Czy mam więcej naprawdę wspólnego z tymi, którzy po pijaku recytują imiona panien obtańcowanych niegdyś w remizie, gdy ja w takim samym stanie upojenia będę się europejskim nihilizmem zachwycać?
Czy nauczyłam się już roli kosmopolitki, intektualistki, która straciła związek z „ludem”? Czy moja „kurwa” rzucana w zdenerwowaniu sprawia jednak, że bliżej mi do wczorajszych kierowców niż do Francuzów i ich ogólnonarodowego „putain de merde”? I czemu rozpaczliwie próbuję się odseparować od tych panów, a nie od ich wyfiokowanych małżonek? One są mi obojętne w tych chaotycznych, drogowych, polskich rozmyślaniach… A może jestem cholernie arogancka i niesprawiedliwie oceniam enklawę Polski B w morzu Polski A?
Fela dowiozła mnie bezpiecznie na miejsce. Śnieg skuł jej koła jak kajdankami. Wiatr smaga maskę mojej Feli tak samo, jak maski starych Audi, BMW i Volkswagenów. Jestem tu. Jestem stąd. Na nic ucieczka. Czas przestać uciekać.
Śniegiem opętana nie śpię
Śnieg dopadł mnie tuż obok Krakowskiego Przedmieścia, po wyjściu z knajpy,zadymionej (!), w oparach piwa skąpanej i pełnej aromatów fajek wodnych.
Spacer po Marszałkowskiej postanowiłam zakończyć szybko,bo pijany bałwanek to nie „to”; tramwaj złośliwie wywiózł mnie jednak przystanek dalej i stało się,bałwanek trzeźwiał z każdym krokiem na Puławskiej.
Poranek rozczarował; zdjęcie z balkonu przed świtem obnażyło mizerię miasta, piękniejącego przecież w śnieżnej pelerynce.
W taki poranek przypominam sobie zapisany w pośpiechu rym o śniegu – zapowiedź zimy i opowieść o tej, która przychodzi. Nie nowe, ale też nie stare.
W śniegu cała się roztapiam
Śniegiem spadam i do lata
śniegiem rzucam siebie lekko,
z chłodu całe moje ciepło.
Kiedy w końcu śniegi spłyną,
kwietną śnieżną twą nowiną
jestem. Śnieżką, kulką będę
w śnieżnym pyle srebrną wszędzie.
Gdy ze śniegiem wrócę znowu,
będę chłodna już od progu.
Górą śniegu będę cała,
jak śnieg mokra, jak śnieg biała.