Tag: polska

„Przepraszam, czy tu biją?” – 11 listopada

Tytuł kradnę bezwstydnie od Marka Piwowskiego, choć nic wspólnego nie ma z tym, o czym piszę. Poza biciem, tematem przewodnim.

Święto. W tyle głowy kołacze się myśl, że dziś nie wynosi się śmieci i nie robi prania, ale to jeden z nielicznych dni, gdy mam na to czas. Święto, może by więc poświętować? Wszystkie formy świętowania jednak już zajęte. Kwiaty pod pomnikiem Nieznanego Żołnierza składają oficjele otoczeni ochroniarzami, na koncerty zaproszenia otrzymują ziewający polityczni celebryci, marsze organizuje inna opcja polityczna, na świąteczne ustawki przybywają zaś charakteryzujący się zbyt wysokim poziomem przekonania o własnej racji.

Nie mam racji, ba!, nie mam nawet swojego zdania na temat święta, przepraszam, Święta. Tego czy innego. Wiem jednak wystarczająco dużo na temat historii, by zdawać sobie sprawę z jej względności, równej czasowi. Zabrakło kogoś takiego w światowej historiografii jak Einstein w fizyce. Wielkiej postaci, która przebiłaby się do ogólnej świadomości wszechludzkiej. Za wtłoczenie każdemu do głowy wzoru na historyczną względność, przypominającego E=mc2, dałabym Pokojową Nagrodę Nobla.

Każdy fakt historyczny jest względny, powinien być rozpatrywany z perspektywy tamtego momentu, nie z aktualnej, właściwej historykowi czy amatorowi poddającemu go analizie. Tymczasem fakty historyczne tak samo są obrabiane, jak, nieprzymierzając, dupa nielubianej sąsiadki.

Niestety, przez tę względność, fakty historyczne stają się nie tylko niewiarygodne, ale bezkarnie się nimi manipuluje, co od wczoraj, ze wzmożoną siłą, obserwuję w mediach społecznych. Przeczytałam na przykład na twitterze litanię składającą się na opis prześladowań Żydów w Niemczech, od 1933 roku, która miała świadczyć, że naziści już u zarania byli ludobójcami. Nie mogę zaprzeczyć ani jednemu twierdzeniu, które w litanii padło, ale główna teza – Hitler i naziści od 1933 roku byli ludobójcami lub w ich działaniach można wyczytać ludobójstwo – nie jest prawdziwa. O ludobójstwie (w definicyjnym znaczeniu) możemy w kontekście III Rzeszy mówić dopiero od pierwszych masowych mordów na froncie wschodnim (np. Babi Jar, Ponary, Odessa itd., o których polecam poczytać w powieści Jonathana Littella Łaskawe) i, następnie, od wdrożenia w życie postanowień konferencji w Wannsee. Przy okazji, kto nie widział tego filmu, niech zobaczy; to niemal wykład na temat tego, co w Wannsee się zdarzyło*. Zaskoczeniem dla niektórych dzisiaj może być to, że postanowienia tej konferencji były do pewnego stopnia zaskoczeniem dla niektórych jej uczestników. Tak, niestety tak, również nazistów należy oceniać względnie…

Następnie czytam na twitterze tweet, powtórzony (retweetowany) przez kilka osób, w którym cytuje się Żydów krzyczących 11 listopada 1918 roku „precz z tą Polską” i „precz z Piłsudskim”. Oczywiście, byli tacy Żydzi, co krzyczeli. Byli jednak i tacy Żydzi, którzy krzyczeli „Niech żyje wolna Polska!”, a wcześniej wstępowali do Legionów** i ramię w ramię z „prawdziwymi Polakami” umierali na polach bitwy. W 1929 roku powołano nawet organizację Związek Żydów Uczestników Walk o Wolność Polski, pewnie, że była silnie związana z Sanacją (jak mogła nie być?), pewnie, że była tubą propagandową, ale była, powstała, ponieważ było kogo zrzeszać! Zwracam uwagę, że „wdzięczna” III Rzeczpospolita nie powróciła do idei budowy mauzoleum dla Polaków żydowskiego pochodzenia lub polskich Żydów, którzy zginęli w obronie granic II Rzeczpospolitej. Prace przerwane wybuchem II wojny nigdy nie zostały podjęte***.

Apel poległych przed Wielką Synagogą przy placu Tłomackie 7. Przemawia szef Głównego Urzędu Duszpasterskiego Mojżeszowego rabin Baruch Steinberg. 25–26.06.1933, Zjazd Związku Żydów Uczestników Walk o Niepodległość Polski w sali Rady Miejskiej w Warszawie. Źródło: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/161980/h:337/

Nie można bezkarnie manipulować historią. Nie wolno twierdzić, że wszyscy Żydzi prezentowali wyłącznie antypolskie postawy w listopadzie 1918 roku, jak też nie można przyjmować, że gremialnie entuzjastycznie przyjęli wiadomość o odrodzeniu Polski. Każdy tzw. naród ma prawo mieć pośród swoich przedstawicieli ludzi o różnych poglądach. Przypomnę może luźno, że w 1918 roku pewna część ludności Prus Wschodnich, także ta część o polskich korzeniach, optowała za pozostaniem w Prusach, co potwierdzili parę lat później w plebiscycie. Propaganda, powiecie, niemiecka propaganda do tego doprowadziła. Odpowiem na to, że uznawanie, iż wszyscy Żydzi przeciwko Polsce w 1918 roku stawali, jest równie ohydną propagandą. O ile jednak propaganda niemiecka przyczyniła się do przegranej polskiej w plebiscytach na Warmii i Mazurach w przeszłości, o tyle propaganda polska dzisiaj usiłuje wpłynąć na świadomość o przeszłości. Widać wyraźnie zaburzenie płaszczyzn czasowych.

Powtarzam, nie można bezkarnie manipulować historią. Gdy bowiem dzisiaj, zdenerwowana „atmosferą świąteczną”**** panującą w mediach społecznych, zapytałam:

zostałam (może słusznie?) oskarżona o podgrzewanie tejże atmosfery.

Czy zmanipulowałam jednak? Czy podgrzałam? Przecież zdarzyło mi się w ostatnich latach przy okazji któregoś święta państwowego iść przez miasto i uciekać przed pseudobojówkarzami***** prawicowymi. W Krakowie zadym na miarę stołeczną nie ma, to miasto niemal spokojne. Czy mnie pobili, czy nie – także nie ma znaczenia. Istotny jest mój strach. Dlatego pytam, którędy dziś, przy pięknej pogodzie, w dniu, w którym patrząc przez okno, nie wiem, czy maj to, czy listopad, mogę iść na spacer…

Czy pozwoliłam odebrać sobie radość ze Święta? Pytam: „Przepraszam, czy tu biją?”, pytam: czy mam się bać?

 

* Doskonale zrobiony, a, na dodatek, z wyśmienitą obsadą aktorską!

** Przy okazji polecam dla organizatorów ekspozycji wystawę prac Artura Szyka, oferowaną przez Centrum Dialogu im. Marka Edelmana z Łodzi. Artur Szyk jest niemal zapomniany w Polsce, z wielką szkodą dla Polaków; na szczęście nie stało się tak np. w USA czy w Niemczech. W Deutsches Historisches Museum w Berlinie zorganizowano wystawę prac tego artysty. W Krakowie wzmiankowaną ekspozycję prezentowano w Pałacu Sztuk. Porównując te dwie instytucje, punkty za wybór miejsca przypadają Berlinowi…

*** Por. także informacje zawarte w: Żydzi bojownicy o wolność Polski: 1918–1939, red. N. Getter, J. Schall, Z. Schipper, Warszawa 2002 [reprint oryg. z 1939]

**** Celowo w cudzysłowie, zdecydowanie ironicznie.

***** Świadomie piszę „pseudo”, nie zasługują, chuligani, w mojej opinii na miano bojówkarzy.

Screen Shot 2015-06-28 at 15.10.17

LinkedInShare

Patriotyzm – rozmyślania na pustyni

Siedziałam wczoraj – 1 maja – w okolicach Pustyni Błędowskiej, na bardziej pustynnym terenie niż na samej pustyni można spotkać i plułam sobie w brodę, że nie zabrałam notesu, bo rozmyślałam o patriotyzmie. Czym był, czym jest, jakie były źródła polskiego patriotyzmu jeszcze w XIX wieku? Tego nowoczesnego patriotyzmu, bezpośredniego poprzednika późniejszej myśli narodowej (ale nie w wypaczonym sensie, jaki dziś w niej widzimy).
Rozmyślałam, oczywiście, przez święta majowe – także przez pierwszy maja (a może dzięki?).

I do czego doszłam?

Niewiele mi wyszło. Przypomniałąm sobie kilka książek, które na ten temat czytałam. Przypomniałam sobie kilka tekstów, które sama kiedyś na ten temat pisałam. Przypomniałam sobie kilka powiedzeń – np. księcia Adama Jerzego Czartoryskiego: „Najpierw być, potem jak być”.

Czyli ojczyzna ponad wszystkim innym, czyli miłość do ojczyzny, która ma spowodować jej odrodzenie. Czyli miłość do ojczyzny – patriotyzm właśnie – mająca moc sprawczą, moc odradzającą, moc wyzwoleńczą. A potem będziemy się zastanawiać nad tym, jaka ta ojczyzna będzie.

I tu widzę, niestety, pewien problem polskiego patriotyzmu: idziemy w bój jak dorożkarskie konie, odzyskujemy wolność, ale nie wiemy, co z nią zrobić. Cały nasz zapał, cała miłość, cały patriotyzm idą z dymem, bo brak możliwości stworzenia czegoś konstruktywnego w ogólnym chaosie.

Na szczęście Ojcowie II Rzeczypospolitej mieli bardzo konkretne plany na Polskę. Ojcowie II Rzeczypospolitej – dlaczego nie ma takiego pojęcia? Ubolewam, że nie ma wśród nich matek – Matka Polka jednakowoż zasłużyła na odrębne potraktowanie (i kto wie, może ją potraktuję kiedyś). Ale Ojcowie II RP? Co z nimi? Dlaczego kłócimy się o Piłsudskiego, Dmowskiego i innych, a nie potrafimy zjednoczyć ich w jedność, ich walki w jedną walkę, ich programów scalić jednym wspólnym mianownikiem? Niepodległością i patriotyzmem. Ojcowie – pisałam – mieli konkretne plany na Polskę, wiedzieli, jak zabrać się do roboty.

Trudno się temu dziwić, bo ich kolegami lub wychowawcami byli Niepokorni – nie ideolodzy, lecz wychowawcy, których społeczność tak przenikliwie wychwycił Bohdan Cywiński. Praktyczne pokolenie ukształtowane w ideach pozytywistycznych, które zdawało sobie sprawę z tego, że romantyczne hasła pięknie wyglądają na sztandarach, ale te same sztandary obcym wojskom zdają się na to, by je o kant dupy wytrzeć. Przepraszam. Nie chcę urazić, chcę przejaskrawić.

Ojcowie II Rzeczypospolitej wiedzieli, że patriotyzm to jedno, a pragmatyzm oparty o ów patriotyzm jest drugą rzeczą. Ojcowie III Rzeczypospolitej zapamiętali apele księcia Czartoryskiego, ale z lekcji Dmowskiego, Piłsudskiego, Paderewskiego i innych zapamiętali tyle, ile student III roku historii pisze w eseju pt. „Porównaj myśl ideową Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego”, co uzupełnili wiedzą o tym, że owi panowie właściwie nie rozmawiali ze sobą, bo brak im było wspólnego języka, a Paderewski na dodatek knuł coś w Szwajcarii, przy dobrym winie i serach, z widokiem na Leman.

Ojcowie III RP nie mieli lekcji u Niepokornych, ale w ich sercach, niestety, wyryło się tylko romantyczne zawołanie „Najpierw być!”. Nikt nie był specjalistą – może L. Balcerowicz? Każdy musiał sie uczyć wszystkiego: od ekonomii po systemy polityczne, od garnituru zamiast sweterka po sztućce do sałaty, od rosyjskiego do angielskiego… Jednego nie musieli się uczyć. Patriotyzmu, odartego z pragmatycznej myśli pozytywistycznej, za to krzyczącego: „O wolność naszą i waszą!”, patriotyzmu, któremu jakże łatwo było w ferworze walki nie myśleć o tym „jak być”, ale po prostu „być”. Takie to polskie, chciałoby się powiedzieć… Jakoś to będzie.

I jest. Jakoś? Jakoś. Patriotyzm uwolniony od ciężaru pracy, jaki mu dołożyli pozytywiści, sprawił się nieźle i sprawia się nadal. Ojcowie II RP skrzętnie wykorzystali ten balast pracy, manipulując nim zręcznie, tworząc państwo sprawne (choć ideologicznie wątpliwe – nie przeczę i nie ukrywam). Jednocześnie udało im się wychować społeczeństwo zdrowo myślące (w większości) o kraju, nie tylko z powodu wielodekadowej niewoli, lecz również dumne z dokonań wielkich Polaków, wielkich Polek. Kornel Makuszyński w Uśmiechu Lwowa to pokazuje – przyjezdną sierotę oprowadza po mieście przygodny lwowiak, pokazując nie tylko Cmentarz Orląt, ale i Politechnikę, chwaląc dokonania uczonych polskich.

Kto dziś by tak oprowadzał? Bo właśnie tu, w tym miejscu (jakież to symboliczne miejsce pamięci w nomenklaturze Pierre’a Nory) widzę problem naszego współczesnego patriotyzmu: goły, romantyczny, z zanikiem mięśni, o kośćcu przeżartym krzywicą, o zębach połamanych na drzewcach sztandarów… Za to krzyczący o wolności naszej, waszej, mojej, twojej (bo przecież na dotychczasowe uprzejmie pluralis musiał się nałożyć indywidualizm doświadczeń, znak przełomu XX i XXI wieku w Polsce), krzyczący o „jedynym” możliwym patriotyzmie, tym wykluczającym (który polski patriotyzm dobrze znał w XIX wieku: to tatuś nacjonalizmu, z natury swej zawsze ekskluzywnego, w znaczeniu nieco innym niż ekskluzywny salon masażu – nic nie poradzę, że w teorii tak się przyjęło nacjonalizm wykluczający nazywać także ekskluzywnym).

Cóż bowiem innego można robić, gdy brak mięśni i trudno przypodobać się apelami o ciężką pracę nad tym „jak być”? Krzyczeć można…

Krzyczą zatem, nasi ideologowie z bożej łaski, krzyczą o „jedności” i o „jednomyślności” i o „jedynym” prawdziwym wytłumaczeniu kilku zjawisk. Ich taktyka – według mnie – jest zakrojona na wiele lat. Odwołują się do najprostszych wydarzeń historycznych, o których każdy coś gdzieś słyszał (Grunwald -> zły Niemiec, rozbiory -> zły Rosjanin, Napoleon -> zły Francuz, zimna wojna -> zły Amerykanin, a tylko Polak nigdy nikogo nie zawiódł, bo na sztandarze ma „Za wolność naszą i…” – czyją, czyją? TAK! „Waszą”*. Obniżyli poziom edukacji (już lata temu, przypominam działalność Romana Giertycha), bo, jak wiadomo, głupimi łatwiej się manipuluje. Teraz, korzystając z osiągnięć kilku sportowców, Euro 2012 i zdoby czy Rzymian na tym polu (pamiętacie? panem et circenses) wiodą społeczeństwo na sznurku.

Te wykluczenia, które przykładowo podałam, mają tylko Polaka umocnić w przekonaniu, że po pierwsze odróżnia się od innych, ale też, że jest od nich lepszy. Głupi, niewykształcony Polak uwierzy w każdą brednię, a sport wzmocni miłość do ojczyzny (brak rozróżnienia władza-ojczyzna), czyli wzmocni niczym nie poparty patriotyzm. Bo dziś nie trzeba już nic robić, by czuć się dumnym Polakiem.

Jechał naprzeciwko mnie, jakiś model mercedesa chyba. Środkiem stosunkowo krętej drogi. Zjechałam na pobocze. Wróć: tam nie było pobocza. Zjechałam na oddzielony białym pasem żwir, przechodzący od razu w las, gdzieniegdzie wbijający się w drogę, niemającą nawet numeru. Minęliśmy się na tzw. gazetę. Bo kierowca tego chyba mercedesa pomyślał sobie: „Dla mnie nie będzie miejsca? Dla Polaka?”. Może mu coś przypisuję, może w ogóle nic nie pomyślał (pewnie to nawet jest bardziej prawdopodobne). Ważne, że taki właśnie jest nasz patriotyzm. Nic nie stoi za pustą dumą, a sztandary dawno na sportowe banery przerobiono.

Nasz patriotyzm to dziś już nawet nie hurrapatriotyzm, lecz pusta duma. Dlaczego tak myślę? Bo widzę, do czego – w imię patriotyzmu – nawołuje się. Nie do pracy, lecz do wspominania. Nie do działania, ale do opłakiwania. Nie do poczucia dumy tyle z własnych, ile z dokonań przodków.

* Oryginalnie w odwrotnej kolejności, żeby nie było, że nie wiem.

PS Coś i coś na temat I.J. Paderewskiego i jego mieszkania w Morges, niedaleko Lozanny w Szwajcarii.

PS2 Stanisław Koźmian napisał wspaniałe słowa na temat Szczawnicy, na poparcie mojej tezy o innym ciężarze gatunkowym patriotyzmu w II RP. Wprawdzie napisał je przed końcem XIX wieku, ale wyraził myśli, które pozostały w odbiorcach jego słów. Zamieściłam ten cytat także w komentarzu do postu. To PS2 dodaję 3.05, przeczytawszym mój własny tekst ponownie, nadal się z nim zgadzając.

 

S. Koźmian, Szczawnica, Kraków 1884, s. 1.

Komentarz, cz. 1

Komentarz, cz. 1

Komentarz, cz. 2

Komentarz, cz. 2

Komentarz, cz. 3

Komentarz, cz. 3

LinkedInShare

Gra od dwudziestu lat…

Zbieram kilka myśli, które przez ostatnich dwadzieścia lat obsiadły mnie przy okazji WOŚP. Nie jestem znawcą, jestem zwykłą obywatelką tego państwa, niezbyt zainteresowaną polityką, niespecjalnie zorientowaną w wydarzeniach bieżących kraju, ale obserwującą społeczne zmiany i reakcje.

WOŚP jest ruchem niezwykłym w kraju, w którym jeden człowiek boi się pomagać drugiemu. Nie na odwrót – choć również boimy się przyjmować pomoc, ale przede wszystkim pomocy nie oferujemy innym, obawiając się, że potraktują nas jak idiotów (kto pomaga? idiota), że nasza pomoc zostanie odczytana nie jako bezinteresowny akt dobrej woli, lecz usiłowanie uzyskania korzyści drogą wyłudzenia, przy posłużeniu się zasadą wzajemności (ja pomogłem, teraz ty pomożesz). U nas panuje nieufność, podejrzliwość. WOŚP temu zaprzecza – pomagamy, szczycimy się tym, nie ukrywamy, lecz z dumą przyklejamy do ubrań czerwone serduszka krzyczące: „Pomogłem!”, „Pomogłam!”. To olbrzymi wkład WOŚP w przemianę społeczną w Polsce.

WOŚP jest ruchem niezwykłym w kraju, w którym ruchy społeczne zawsze były związane z walką lub wolnością. To nie jest „powstanie”, to jest „solidarność”, której obce są wszelkie przełożenia polityczne – to solidarność w tym znaczeniu pojęcia, które miał ruch „Solidarność” w pierwszych chwilach powstania. WOŚP zaprzecza hipotezie, jakoby Polacy jednoczyli się wyłącznie w chwilach zagrożenia państwa, utraty wolności czy konieczności walki za „nich” i za „nas”. WOŚP pokazuje, że Polacy potrafią się jednoczyć, potrafią działać wspólnie nie tylko w co 30-40 lat wybuchającym zrywie niepodległościowym, wykrwawiającym naród (ostatnie dwa słowa z dużą, bardzo dużą ostrożnością piszę i tak też proszę je czytać), lecz umieją działać systematycznie, stale, coraz bardziej efektywnie. Orkiestra z roku na rok rośnie, osiąga coraz lepsze wyniki, wolontariuszy jest coraz więcej. Nie wygasła po roku, jak samozwańczy prorocy sobie życzyli, lecz gra, coraz głośniej. To oczywiście nie podoba się wielu, bo grając coraz głośniej, wzbudza też coraz głośniejsze ataki. Otóż zgodnie z naszą tradycją Orkiestra powinna była zagrać raz, dwa razy niepostrzeżenie, za trzecim razem wystawić armaty po pradziadach, wystrzelić salwę i dać się rozstrzelać. Komu? Nieważne… Zawsze znajdą się chętni, którzy chcą strzelać. Pamięć po WOŚP zostałaby otoczona nimbem, a Jurek Owsiak trafiłby na patriotyczne sztandary, jako kolejna ofiara antypolskich knowań. Fantazjuję. WOŚP kłuje w oczy tym, że ciągle jest, w kraju stałej prowizorki, metody ad hoc jako głównej metody działania i braku planowania oraz zarządzania, i tym kłuje także, że celem jej działania nie jest mityczna „wolność”, ale wolność faktyczna.

WOŚP jest ruchem, który pozostawia wolność wyboru, a nie walczy za „wolność”. Wolność wyboru szpitala, wyboru sprzętu – to cel działania Orkiestry, dzięki której sprzęt trafia do rozmaitych miejsc, zapełniając mapę Polski. Orkiestra daje również wolność wyboru: dam – nie dam, odwołując się tym samym do wyboru indywidualnego jednostki: dam, znaczy, uczestniczę w tym wielkim ruchu; dali inni, ja też daję, jesteśmy wspólnotą. Nie dam – nie uczestniczę, nie należę do tej wspólnoty. Wybór taki jest jednym z fundamentalnych praw, które powinniśmy mieć – możliwość wyboru to potwierdzenie istnienia wolności. W tym znaczeniu WOŚP trafia do mnie chyba najsilniej: mogę samodzielnie zdecydować, czy chcę uczestniczyć w tym przedsięwzięciu, czy nie. WOŚP w niezwykły sposób przyczynia się do redefiniowania pojęcia „wolność” w kraju, w którym „wolność” zarazem znaczy tak wiele, jak i nie znaczy nic.
Co rozumiem przez ostatnie stwierdzenie? Otóż niosąc „wolność” na ustach, tę mityczną wolność, o której już wspomniałam, tę „wolność naszą i waszą”, jednocześnie odmawia się prawa wyboru jednostkom, przedkładając wolność zdefiniowaną przez zakładaną (bo niepotwierdzoną) większość nad wolność jednostki. A wolność „nasza” nigdy nie jest wolnością „waszą”. Wolność „moja” nigdy nie jest wolnością „twoją”. WOŚP, dając wybór, dam – nie dam, pozostawia ostateczną decyzję jednostce, potwierdza istnienie wolności.

WOŚP tworzy w Polsce ruch społeczny, tworzy nowe zasady więzi społecznych, nie oparte na patrzeniu w przeszłosć, ale w przyszłość. WOŚP nie nawołuje, byśmy „burzyli przeszłości ołtarze”, ale buduje ołtarze przyszłości. Siłą WOŚP jest jej pozytywny przekaz: budujemy, a nie niszczymy i w tym różni się od wielu ideologii, udowadniając zarazem, że nie jest ideologią (lub też nie wytworzyła ideologii, by być precyzyjnym). Nas, Polaków, uczy się od dziecka, że należy biec z karabinem lub wyobrażać sobie, że biegniemy, a Jurek Owsiak krzyczy na całą Polskę: „Róbta co chceta”. Nie odnosi się to bynajmniej do nawoływania do anarchii, lecz właśnie do owej wolności – róbcie co chcecie, bo jesteście „wolni”. Macie prawo decydować, co robicie, kim jesteście i nikt nie może wam nic nakazywać. Ale jeśli podejmiecie owo hasło, pamiętajcie, że idą za tym obowiązki, konsekwencje, przyjmując hasło WOŚP jako wasze, przyjmujecie też jako wasze zasady Orkiestry, a te są odmienne od proponowanych przez szkolne lekcje historii i religii, gawędy harcerskie przy ognisku, kazania księży w kościołach itd. (wiem, prowokuję, wiem, tendencyjne przykłady podałam). Inne, nie znaczy gorsze lub lepsze. Inne i nowe, bo tak budowanych więzi społecznych w Polsce nie było dotychczas.

WOŚP tworzy w Polsce nowe podziały społeczne oparte na tym, kto dał więcej i co zyskał. Kto dał większą ofiarę na WOŚP, a zyskał sławę trwającą tyle, co wypowiedzenie jego nazwiska w TV. Serduszko z numerem 1 staje się przedmiotem pożądania, przedmioty wystawione na aukcjach idą w ręce tych, którzy mogą sobie na nie pozwolić. Zaprzecza to idei równości, którą WOŚP, przekazując pieniądze na sprzęt medyczny, realizuje. Jednym słowem dzięki praktycznemu wprowadzeniu w życie zaprzeczenia idei równości, można równość realizować w praktyce. Trochę jest to przerażające, ale jednocześnie, niestety, prawdziwe (choć zdanie to brzmi banalnie, zostawię je, dla efektu). Powstaje struktura w typowo amerykańskim stylu, wdraża się najlepszy możliwy fundraising. Machnijmy ręką na to, że dobra najwyższe oferowane darczyńcom na WOŚP otrzymają najhojniejsi (czytaj: ci, którzy mogą sobie na to pozwolić; bo jak inaczej? Serduszko z numerem 1 miałoby być losowane między wszystkich, którzy wrzucili pieniądze do puszek?), zastanówmy się, czego to uczy nas, społeczeństwo.

WOŚP uczy nas zapomnianej nieco prawdy, że bogatsi mają się dzielić z biedniejszymi. W islamie tę prawdę podniesiono do jednego z filarów wiary. Jeśli nie dajesz jałmużny, nie jesteś prawowiernym muzułmaninem, a nie dotyczy owo rozdawnictwo wyłącznie bogatych, ale obejmuje swoim nakazem wszystkich. U nas trochę zapomnieliśmy o tym, że z bliźnimi należy się dzielić. Wydaje nam się, że kładąc parę złotych na niedzielnej tacy w kościele, dzielimy się – te parę złotych służy na utrzymanie owego kościoła, jego ogrzanie, zabezpieczenie przed kradzieżą, codzienny posiłek dla księdza itd. To nie jest dzielenie się, lecz podatek na utrzymanie instytucji, która jest nam potrzebna (nam, czyli tym, którzy jej potrzebują. Zaznaczam od razu, że ja nie potrzebuję, więc nie łożę). Paradoksalnie o tym, że należy się dzielić, przypomina nam internet, z każdego miejsca krzyczący „share, share” – „podziel się!”, ale to dzielenie, to rozdawanie dóbr niematerialnych (niematerialnych, bo wirtualnych), tymczasem apel twórców Wikipedii o tzw. donacje (brzydkie, niepolskie słowo, świadomie je stosuję) spotkał się z wieloma protestami jednostek (jak można tak żebrać o pieniądze na utrzymanie serwisu!). WOŚP przypomina nam, społeczeństwu, w niezwykle dosadny, indywidualny, bolesny sposób o tym, że się nie dzielimy, co więcej, uzmysławia niektórym z nas, że się nie dzielimy tym, co mamy, w ogóle i, że bogatsi stracili poczucie odpowiedzialności za biedniejszych, takie poczucie, które w islamie jest podstawą, filarem wiary.

WOŚP uczy nas dawania, ale uczy nas także uspokajania sumienia. Dałem – jestem dobrym człowiekiem, więcej nie muszę. Dałam – mam na cały rok spokój. Jak rozliczenie z fiskusem dla przeciętnego obywatela. Podsumowanie, opłata, zwrot nadpłaconego podatku, dziękuję, do widzenia. Tak samo z Orkiestrą. Niewiele słyszymy (może źle słuchamy?) o tym, co robi Orkiestra w ciągu roku, nie będziemy pamiętać już w lutym, by sprawdzić, czy coś się dzieje z Orkiestrą, czy nie, czy może moglibyśmy pomóc. Mobilizuje nas do dawania, do dobroci tylko w ten jeden dzień, gdy odbywa się styczniowy finał i szarpią nami emocje wieczornego światełka do nieba. A potem będzie spokój, na rok.
Trochę się to kłóci z twierdzeniem, że WOŚP robi coś przez cały rok, systematycznie – w długim wymiarze, społecznie tak jest, w wymiarze indywidualnym, w czasie jednostki, WOŚP jest wydarzeniem corocznym, wpisanym w kalendarz świąt ruchomych, jak Boże Ciało czy Wielkanoc, i jak wskazuje jej nazwa – pomoc „świąteczna”, nie codzienna. W tym upatruję pewną słabość WOŚP: uczy pomagać, ale uczy, że pomoc można realizować odświętnie, a nie w życiu codziennym.

Jednocześnie WOŚP nas od lat wychowuje. Dzieciaki, które ganiały z puszkami 20 lat temu, dziś organizują lokalne imprezy. Dzieciaki uratowane dzięki sprzętowi zakupionemu w pierwszych finałach, dziś biegają same z puszkami. Sprawdza się tu zasada wzajemności, a ponadto dla dzieciaków z puszkami sprawa nie zaczyna się w styczniową niedzielę rano i nie kończy wieczorem tego dnia, jak jest dla dających (o czym pisałam wcześniej). Muszą pamiętać, by się zgłosić, muszą zostać przeszkoleni itd. Dla nich jest to doskonała szkoła organizacji, szkoła współdziałania, szkoła uczenia się nawzajem w warunkach nieszkolnych. Ludzie wychowani na Orkiestrze 20 lat temu dziś już kształcą nowe pokolenie, które będzie wiedziało, że pomaganie innym nie powoduje, że tracimy twarz i stajemy się idiotą, pośmiewiskiem tłumów.

WOŚP przypomina nam także o tym, że jest jedyną (tak: JEDYNĄ) organizacją, która na taką skalę potrafiła poruszyć skamieniałe w sercach społeczeństwo polskie. Nie udało się to Caritasowi, nie udało się to Szlachetnej Paczce, nie udało się stowarzyszeniu Wiosna, nie udało się nawet Janinie Ochojskiej z PAH ani nawet pajacykowi.pl. Tylko kilka wymieniłam, a, co gorsza, nie mam danych, jak powodzi się akcjom organizowanym przez te fundacje i stowarzyszenia. To budzi zazdrość, ale i rodzi pytania: w czym tkwi fenomen Jurka Owsiaka i setek wolontariuszy, tysięcy ludzi dających pieniądze do puszek? W czym ja widzę fenomen?

  • Po pierwsze odwołuje się do każdego z nas indywidualnie.
  • Po drugie pozostawia możliwość wyboru.
  • Po trzecie daje coś w zamian i nie jest to po prostu satysfakcja (choć to godne) czy świeczka Caritasu na stole wigilijnym (ładna). Daje uczestnictwo w potężnym ruchu.

Krytyka WOŚP

Nie chcę rozwodzić się nad tym. Przede wszystkim nie orientuję się w finansach Orkiestry, nawet nie znam – i chyba nie chcę poznać – mechanizmów regulujących jej działanie wewnątrz. Nawet nie mam ochoty zastanawiać się, kto zarabia na Orkiestrze, kto, ile zyskał, ile Jurek Owsiak ma dzięki Orkiestrze majątku i tak dalej. Zaglądanie komuś do kieszeni jest bardzo amerykańskie, ale też w USA te kieszenie stoją otworem i jest to normalne; mnie nauczono, że, po pierwsze, za pracę należą się pieniądze, a po drugie, że nie należy sprawdzać, ile kto zarabia, tylko samemu pilnować swojej pracy. Uznaję, że to, co robi Jurek Owsiak – efekty jego pracy – jest dobre, ergo uważam, że należy mu się za to dobra płaca.

Ale nie. Przecież trzeba zadać pytanie, kto i ile ukradł. Nie wchodzę do sklepów, w których, jakoby dla mojego dobrego samopoczucia i mojego własnego bezpieczeństwa, muszę oddać na wejściu torbę lub plecak, bo sklep obawia się złodziei. Sklep uznaje mnie tym samym za złodziejkę i skoro w taki sposób do mnie podchodzi, to ja tam nie wchodzę. Podobnie nie zadaję się z ludźmi, którzy zamiast przyjrzeć się efektom choćby społecznym, o materialnych już nie pisząc, zastanawiają się, kto, ile ukradł.

Trzeba jeszcze pomyśleć o deprawacji młodych ludzi, którzy na uczciwych obywateli napadają, żądając pieniędzy – nieuczciwie zbierają, napychając sobie kieszenie pieniędzmi z puszki. Albo zbierają uczciwie, a potem nieuczciwie przywłaszcza sobie te pieniądze Jurek Owsiak. Zastanawiam się, jaki mógłby być procent tego przywłaszczania – ciekawe, czy taki sam, jak w społeczeństwie polskim?

A może to jest po prostu zazdrość, że nikomu innemu nie udało się tak porwać tłumów, jak Jurkowi Owsiakowi? Facet śmieszny, w kolorowych portkach, nie mówiący, lecz ryczący (szczególnie pod koniec dnia), nie ma nic wspólnego z powagą zbierania, z powagą ofiary, wspomagania. Trochę antybohater i jednocześnie łatwy cel ataków.

Wreszcie ostatnia linia krytyki: to państwo jest od tego, żeby zapewnić sprzęt konieczny do ratowania życia dzieci, a nie jakaś fundacja. Od tego mamy NFZ. Państwa nie wolno wyręczać w podstawowych obowiązkach. Otóż państwo nigdzie, w żadnym kraju, nie jest w stanie zrobić wszystkiego, stąd na całym świecie istnieje dobroczynność. Amerykańskie biblioteki, choć powinny były według takiego myślenia być powołane przez państwo (tak, wiem, są zasadnicze różnice między USA a Europą), noszą imiona swoich założycieli-fundatorów. W Europie Zachodniej także pojawiają się nazwiska fundatorów na sprzęcie medycznym czy w kulturze. Państwo opiekuńcze, realizujące wszystkie potrzeby obywatela, od kołyski (w tym kontekście od łożyska) aż po grób, skończyło się wraz z upadkiem tzw. komunizmu i chyba tylko sentymentom i nostalgii za poprzednim systemem jestem w stanie przypisać żądania, by państwo nadal je realizowało. Co ciekawe, te postulaty słyszę najczęściej od najbardziej zajadłych krytyków poprzedniego systemu, ale składam to na karb wybiórczej pamięci – pamiętam z tzw. komuny tylko to, co złe, a nie wiążę z komuną tego, co dobre (?). Mecenat prywatny, darczynienie, charytatywność – to słowa naszemu społeczeństwu znane tylko z zagranicznych filmów. Kto daje, ten głupi, bo sobie nie zostawia. Trudno się dziwić, że krytykuje się działanie na rzecz innych. Trudno się dziwić, że wymaga się od państwa, by to ono otaczało pełną opieką wszystkich – czym skorupka za młodu nasiąkła…

A jak to było ze mną? Jak ja, jednostka w tym społeczeństwie, które tak krytykuję, znalazłam się w spotkaniu z WOŚP?

  1. Gdy orkiestra się zaczynała, byłam w liceum. Byłam „celem”, to był ten wiek. Tymczasem podniosłam nos do góry, powiedziałam: ja nie jestem z „wami”. Co to dla mnie znaczyło to „wami”, to „wy”? Inni, nic więcej. Nie tacy jak ja, niesłuchający takiej muzyki jak ja. Radiowej Trójki nigdy nie słuchałam, w telewizyjnej „Kręciole”, na którą rzuciłam kilka razy okiem zachęcona przez przyjaciółki, nie znalazłam tego, czego szukałam, padały tam odpowiedzi skierowane niby do mnie, ale ja zadawałam inne pytania. Trudno się dziwić, że w szale młodzieńczej kontestacji akcję Jurka Owsiaka odrzuciłam. Tak było przez kilka lat – uciekałam przez koleżankami i kolegami goniącymi za mną z puszkami, bo byłam „inna” niż oni.
  2. Byłam już na studiach, gdy odbywał się finał bodajże piąty lub szósty. Czy ja wrzucałam wtedy grosz do puszki? Nie. Z domu nie wychodziłam. Kontestacja młodzieńcza zamieniła się w kontestację społeczną. W tym czasie byłam asocjalna, nie potrafiłam uczestniczyć w zbiorowych akcjach. Czy teraz potrafię? Wątpię.
  3. Na początku XXI wieku w czasie kolejnego finału musiałam tłumaczyć obcokrajowcom we wszystkich znanych mi językach, o co chodzi. Dlaczego dzieciaki z puszkami za nimi gonią i liczą, że do puszek wpadną euro. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, że idea WOŚP jest nieprzetłumaczalna na obce języki. Mogę opowiedzieć po angielsku, niemiecku czy po francusku, co się dzieje, skąd się wzięło, dlaczego, ale w żadnym z tych języków, a nawet po polsku, nie wytłumaczę, czym dla Polski stała się orkiestra.

Trzy etapy rozumienia (czy aby „zrozumienia”?), co to znaczy WOŚP. W wymiarze moim, indywidualnym zupełnie. I kilka myśli, jak pisałam, towarzyszących mi w tę świąteczną niedzielę styczniową, niewyczerpujących temat, ale dręczących mnie, szczególnie, gdy pół Polski daje, a drugie pół Polski czuje się w obowiązku powiedzieć, dlaczego nie daje i dlaczego nie wolno dawać.

Nawet dobroć potrafi nas podzielić. Nawet dobry, zbożny cel potrafi nas skłócić.

Ponieważ nadal jestem asocjalna, nadal nie lubię się przyłączać do jakiejkolwiek grupy i nie umiem współdziałać. Sposób mówienia Jurka Owsiaka do mnie nie trafia, denerwuje mnie wszechobecne „Sie ma”, wyślę sms. Taaaaak.

Screen Shot 2015-06-28 at 13.56.32

LinkedInShare

Pamięć Polaków – podróż po przeszłości

Jaką mamy pamięć, my, Polacy 2011? Gorącą, zimną, krótką czy długą? Otóż mamy pamięć przede wszystkim polityczną.
Pamięć w socjologii czy w historiografii bada się w rozmaity sposób, różnie też się ją definiuje. Często przeciwstawia się jedną pamięć drugiej, gdyż – jak się słusznie wychodzi z założenia – pamięć najlepiej ukazać w ujęciu komparatystycznym. Mówi się więc we wnioskach o „długiej pamięci Irlandczyków”, „krótkiej pamięci Anglików”; i „gorącej pamięci Wandejczyków”… O Polakach też się pisze jako o przedstawicielach społeczeństwa pamiętających „gorąco”. A mnie się wydaje, że my, Polacy, pamiętamy nie tyle gorąco, co funkcjonalnie, instrumentalnie i – najważniejsza cecha – politycznie.
Co to w ogóle znaczy „pamiętać”? Nie jest to to samo, co „wiedzieć” lub „być świadomym”. Pamiętanie niesie ze sobą ogromną część nieświadomą – nie zawsze „wiemy”, co pamiętamy i, co więcej, dlaczego. Niekiedy coś nam się „przypomina”, bo… tu pada konkretny powód przypomnienia „sobie”, czyli nieświadomej czynności, która zaszła w umyśle, której nie stymulowaliśmy, której nie spodziewaliśmy się nawet. Pamięć bowiem tak działa, że przypominamy sobie „coś” za pośrednictwem „czegoś” – paradoksalnie łatwiej zapamiętamy i przypomnimy sobie następnie dwie rzeczy niz jedną. Prosty mechanizm pamięci. Zatem owo „wspomnienie” można wywołać także świadomie. Istotne są jednakże te połączenia, czyli katalizatory wspomnień i same wspomnienia. Dają – jeśli zanalizowane – ciekawe informacje na temat tego, jaka pamięć badana jest, jakie są jej najważniejsze cechy.
Wisława Szymborska, poetka-noblistka – bo do niej zmierzam w krótkich słowach o pamięci – otrzymuje dziś, 17 stycznia 2011, Order Orła Białego, najwyższej państwowe odznaczenie w Polsce. Wręcze je Prezydent RP. To wszystko ważne „detale”, bo każdy z nich jest w rozmaitych debatach dyskredytowany i rangę każdego z nich usiłuje się obniżać.
Po pierwsze „marna” z niej poetka. Po drugie, co to ten Nobel, przecież to „lewackie”, przecież to „polityczne” i „tyle razy już się pomylili” (w domyśle na przykład: „kto dziś czyta Sully’ego Prudhomme’a…”) i tak dalej. Po trzecie co to za data, 17 stycznia, to wkroczenie Armii Czerwonej do Warszawy (tak, nie wyzwolenie, ale wkroczenie – tu możemy dyskutować i pewnie nawet wypracujemy kompromis), wreszcie Order Orła Białego („komu go już nie dali!”) i na końcu Prezydent RP („to nie mój prezydent”, „marny prezydent”). To bardzo subiektywny przegląd opinii znalezionych dziś i w poprzednich dniach w różnych miejscach. Jego słabość polega na tym, że do większości z nich nie podam w przypisie źródła, bo nawet jeśli mogę to zrobić, to nie chcę.
Co ma pamięć do Wisławy Szymborskiej? No niby nic… Ale, w poprzednim akapicie nie wykazałam największego problemu, jaki się pojawia w kontekście tego odznaczenia. Przypomina się nam wszystkim, że poetka owa napisała niegdyś tren czy też elegię na śmierć Józefa Stalina. Nie zamierzam umniejszać znaczenia tego utworu, poza tym – sama sobie winna, że napisała. Podobnie jak publiczne lamentacje w prasie Haliny Czerny-Stefańskiej po śmierci „Wodza”, o których też jakoś nikt nie pamięta, podobnie jak peany poświęcone „Stalinogrodowi”, a złożone przez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, spadają te wiersze na sumienie ich Autorki. Ona (pozostała wspomniania dwójka innych twórców i wielu innych) będą z tego rozliczani lub też już byli.
Mnie przychodzą dwie refleksje związane z dzisiejszą uroczystością na Wawelu (gdzie odbędzie się wręczenie Odznaczenia).
Po pierwsze, zastanawiam się nad pamięcią Polaków, o której już napisałam, że jest polityczna. Jest ta pamięć polska także „gorąca” (a nawet „kipiąca”) i „długa”, co uzasadnić, oczywiście, mogę, ale nie miejsce tu na dowodzenie. A polityczna dlatego, że instrumentalizuje się pamięć Polaków, w niemiłosierny sposób chlastając przeszłością na prawo i lewo. Gdy Jaromir Nohavica przyznał się, że był przez lata całe współpracownikiem czechosłowackiej służby bezpieczeństwa, w Czechach na moment pojawiło się wzburzenie, ale nie była to konsternacja na wzór Polski, nie nastąpiło gremialne odstąpienie od propagowania jego twórczości i nie rozpoczęto nagonki na Nohavicę, jako agenta, oszusta, „marnego twórcę” itd.
Pewnie, że to nie jest przypadek analogiczny. Tylko dlaczego Wisławę Szymborską, faktycznie pragnąć potępić jej niegdyś polityczne zachowanie, usiłuje się opluć (tak, to słowo, świadomie tak mocne) jako poetkę? Dlaczego jej zachowanie polityczne ma świadczyć o jej wartości jako poetki? Taki Majakowski choćby – złej sprawie służył, a jednak był artystą wybitnym. Podobnie Leni Riefenstahl, by posłużyć się przykładem sztandarowym. Oceniajmy ich postawę, kręgosłup moralny, podatność na wpływy i również wychowanie, środowisko, z jakiego się wywodzili, ale nie wartościujmy ich twórczości!
Zatem należy Wisławie Szymborskiej wypomnieć jej polityczne wiersze z przeszłości i dzięki nim zakwestionować jej wartość jako poetki. Pamiętamy tylko to, co polityczne, nie pamiętamy tego, co niesie wartość wyższą niż polityka. Tak rozumując, Czesi powinni byli odrzucić J. Nohavicę, Polacy – K.I. Gałczyńskiego i H. Czerny-Stefańską. Podobnie jak kwestionuje się możliwość oglądania filmów, których autorką jest Leni Riefenstahl.
Nie pamięta się – albo lepiej: nie wspomina się – o jednym drobnym fakcie. Otóż dla Wisławy Szymborskiej te wiersze stalinowskie to drobny epizod w niezwykle bogatej twórczości (może nie liczebnie, ale jakościowo…), tak samo zresztą jak dla Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Halina Czerny-Stefańska pozostanie w naszej pamięci jako fenomenalna interpretatorka dzieł Chopina i innych kompozytorów, mało kto pamięta i będzie jej wypominał „romans” z Generalissimusem, bo zapisała się w annałach polskiej kultury jako muzyczka, nie jako artystka posługująca się słowem. Majakowski miał tego pecha, że zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, gdy faktycznie odchodził od opiewania rewolucji i jej twórców. Jego talent poszedł na usługi bolszewików. Leni Riefenstahl to przypadek jednak nieco inny, gdyż ona, choć przeszła proces denazyfikacji i odbyła swoją „pokutę”, nigdy – jak można podejrzewać – nie schłodziła swojego stosunku do narodowego socjalizmu.
Konkludując pierwszą refleksję, pamięć polska jest dla mnie polityczna, gdyż o cokolwiek by nie chodziło, zawsze się do polityki da sprowadzić. Nieśmiertelny „Słoń a sprawa polska” powraca i straszy, tym razem Wisławę Szymborską, która staje się w pamięci polskiej „parą” dla „Stalina”…
Napisałam jeszcze, że L. Riefenstahl przeszła zadaną jej „pokutę”. Nazwałam to w ten sposób, bo – i tu przechodzę do drugiej refleksji – zastanawiam się nad chrześcijańskim miłosierdziem w tym kontekście, a przychodzi mi na myśl jeszcze przypowieść o synu marnotrawnym. „Kto jest bez winy…” – tak? Opluwamy – excusez le mot! – poetkę, a czy mamy do tego moralne prawo? (pozwalam sobie na drobny zabieg retoryczny, pozwalam sobie napisać to w 2. os. pluralis, jakbym to i jak poetkę opluwała; otóż nie). Czy  – następna sprawa – poetka do dzisiaj pisze bałwochwalcze rymy na cześć towarzysza Stalina? Nie, czyli domniemywać można, że jej przeszła ta miłość. Może nawet (tu miłosierdzie chrześcijańskie powinno się uruchomić, przynajmniej w moim naiwnym mniemaniu) żałuje tego, co napisała? Wreszcie, który ojciec nie przyjmie dziecka powracającego do domu jak niegdyś marnotrawny syn. (wiem, tu tkwi słabość moich rozważań: czy aby Szymborska, poetka, powróciła do domu, musimy być czujni i nieufni, może nas oszukuje…).
Konkludując drugą moją refleksję, nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak bardzo musimy wypominać sobie nawzajem błędy polityczne i, szermując tradycjami polskimi, w tym katolicyzmem, odmawiać drugiemu człowiekowi prawa do zmiany poglądów… W konsekwencji – tu nawrót do refleksji nr 1 – odmawiamy mu również prawa do wartości jego produkcji, czyli, w tym przypadku, wartości poezji, bo to sprawa polityczna…
I tyle na dzisiaj w temacie, który mnie trochę zdenerwował, a trochę kazał myśleć o tym, czym pamięć jest, co mnie parę lat temu zajmowało bardzo, a może nawet najbardziej…
Komentarz, cz. 1

Komentarz, cz. 1

Komentarz, cz. 2

Komentarz, cz. 2

LinkedInShare

Fela na polskich drogach

Jechałam przez taką Polskę, o której chyba zapomniałam.
Polskę płaską i bez zakrętów. Polskę szpalerów drzew wzdłuż drogi… Polskę, w której królują stacje benzynowe nienanych mi koncernów, gdzie paliwo jest drogie, ale tańsze o 20 groszy niż w wielkich miastach. Polskę, w której 15-letnie Audi, BMW czy Volkswagen (Golf konieczne), czyli szczyt dobrobytu, sunie do kościoła dostojnie, 30 km/h, kierowane przez wczorajszego ojca rodziny, po prawicy którego zasiada jego dama, dzisiejsza, endimanchée, ale wczorajsza też, bo w niedzielę zakład fryzjerski nawet na mszę nie uczesze i koafiurę na następny dzień, w sobotę, się szykuje.
Polskę taką przemierzałam spokojnie, ale spiesząc się przecież, choć jeszcze nie wiedziałam, do czego gna mnie moją Felą, jakże brudną, jakże nędzną w porównaniu z limuzynami czekającymi pod świątyniami.
Czy to też moja Polska? Czy mam więcej naprawdę wspólnego z tymi, którzy po pijaku recytują imiona panien obtańcowanych niegdyś w remizie, gdy ja w takim samym stanie upojenia będę się europejskim nihilizmem zachwycać?
Czy nauczyłam się już roli kosmopolitki, intektualistki, która straciła związek z „ludem”? Czy moja „kurwa” rzucana w zdenerwowaniu sprawia jednak, że bliżej mi do wczorajszych kierowców niż do Francuzów i ich ogólnonarodowego „putain de merde”? I czemu rozpaczliwie próbuję się odseparować od tych panów, a nie od ich wyfiokowanych małżonek? One są mi obojętne w tych chaotycznych, drogowych, polskich rozmyślaniach… A może jestem cholernie arogancka i niesprawiedliwie oceniam enklawę Polski B w morzu Polski A?

Fela dowiozła mnie bezpiecznie na miejsce. Śnieg skuł jej koła jak kajdankami. Wiatr smaga maskę mojej Feli tak samo, jak maski starych Audi, BMW i Volkswagenów. Jestem tu. Jestem stąd. Na nic ucieczka. Czas przestać uciekać.

Screen Shot 2015-06-27 at 22.56.14

LinkedInShare