Tag: patriotyzm

Nie jestem patriotką? Pamięć o powstaniu warszawskim

Kraków, 1 sierpnia 2013, za minutę godzina „W”. Siedzę w pracy, słucham muzyki (francuski barok), przygotowuję kolejną tabelkę z zadaniami na następny dzień. Wyjdę z biura za nieco ponad godzinę, po drodze zrobię zakupy. W domu nakarmię kota. Włączę komputer, zerknę na wiadomości w mediach społecznych. Zdenerwuję się. Znowu nie jestem patriotką, pomyślę.

Łabowa koło Krynicy, noc 31 lipca/1 sierpnia 1987. Jestem na obozie harcerskim, pierwszy raz w życiu. To druga, może trzecia noc w namiocie. Cały czas pada – będzie padać cały miesiąc. W środku nocy alarm. W pośpiechu zakładam buty, po omacku szukam okularów, nie znajduję. Na pół ślepa staram się nie zgubić światła, za którym przedzieram się przez las wraz z koleżankami. Na miejscu ognisko, wokół którego zgromadziła się wcześniej kadra. Śpiewamy piosenki powstańcze – znam je wszystkie na pamięć: Pałacyk Michla, Hej, chłopcy itd. Kończymy Rotą. Rano dopiero zorientuję się, przecierając zaspane oczy, może w drodze na służbę do kuchni, może przy zwykłych zajęciach obozowych, że nocą uczciliśmy rocznicę powstania warszawskiego.

Nie jestem patriotką, bo od lat nie zrywam się już nocą lipcowo-sierpniową i nie śpiewam Marszu Mokotowa, lecz, co najwyżej, pod nosem pomrukuję Jak długo na Wawelu Zygmunta bije dzwon… Nie jestem patriotką, bo zamiast w milczeniu stanąć o godzinie 17.00, zadumać się nad losem powstańców, pilnie pracuję, z myślą o jutrze, a nie z myślą o Wczoraj. Nie walczę z olbrzymami, lecz mierzę zamiary na siły, wyciągając wnioski z doświadczeń tych, którzy za apelem Mickiewicza poszli i nie dane im było budować Jutra.

Powstanie warszawskie stało się mitem założycielskim nowego państwa, odradzającego się po komunistycznym zniewoleniu. Mit ten jednak, jak to się często z mitami dzieje, uległ nadużyciu. W polskich dziejach mamy do czynienia z kilkoma takimi mitami, które zostały wykorzystane w chwilach, gdy Polska jako ten Feniks z popiołów, odradzała się.

Zrośnięte cudem ciało biskupa Stanisława posłużyło za mit fundacyjny dla zjednoczenia Królestwa Polskiego po rozbiorach. Obrona Częstochowy uległa mitologizacji w kraju zrujnowanym potopem szwedzkim. Walka o granice zwieńczona bitwą warszawską 1920 roku stała się mitem założycielskim II Rzeczypospolitej.

Mitem fundacyjnym po II wojnie światowej przez wiele lat było stawianie słupów granicznych na Odrze. Moje pokolenie świetnie pamięta rysunek Szymona Kobylińskiego ze szkolnego atlasu historycznego. Obrazek ów miał spory udział w utrwalaniu pamięci o tych słupach. Odra to była czy nie, Mieszko, a może inny z książątek słowiańskich, nie miało to znaczenia. Wpisywało się w potrzebę uzasadnienia obecności polskiej na rubieżach zachodnich. Lub, delikatnie to ujmując, przez wieki nieobecności i dość gwałtownego, niespodziewanego powrotu. Na tych słupach stanął PRL (nie tylko, oczywiście, na tych słupach, ale proszę uprzejmie o przyjęcie tej konkluzji, jakże metaforycznie pięknej).

W miejsce słupów, po 1989 roku, pojawiło się powstanie warszawskie (traktuję tu 1989 rok jak moment przełomu; powstanie powracało już od kilku lat do oficjalnego dyskursu społecznego i politycznego). Trafiło do sfery mitów, ale przede wszystkim stało się sztandarowym mitem założycielskim odrodzonej Polski. Było to o tyle proste, że przez lata pamięć o powstaniu starano się wykorzenić. Jak wiadomo, Polak tym bardziej ukocha to, czego mu się zabrania. Nie odmawiając rangi powstaniu warszawskiemu, należy jednak wskazać na kilka niezbyt pozytywnych zjawisk, które towarzyszyły procesowi sakralizacji (bo mit zakłada sakralizację tematu). Dwa najprostsze to wykluczenie (kto nie jest za powstaniem, jest przeciwko nam) i bezapelacyjność (nie ma nic ważniejszego nad powstanie). To pierwsze jest wyjątkowo groźne, bo poziom poparcia dla powstania stał się wyznacznikiem poziomu patriotyzmu.

Prześcigamy się zatem w udowadnianiu, jakimi to patriotami nie jesteśmy. Jeśli syreny nie zawyją w najmniejszej mieścinie polskiej, to mieścina owa nie jest patriotyczna. Kto na odgłos syren nie przystanie i w zadumie nie pochyli głowy, nie jest patriotą. I tak dalej. Powstanie żyje na dwóch płaszczyznach: wydarzenia historycznego i pamięci historycznej. W pierwszej płaszczyźnie uznaję je za istotne wydarzenie w dziejach Polski, ale nie najistotniejsze, jak się je traktuje w drugiej płaszczyźnie, pamięci.

Najgorsze jednak w tym procesie przechodzenia wydarzenia historycznego do mitologii jest to, że z grona patriotów wyklucza się wszystkie inne postawy także z przeszłości. Nie jest więc patriotką pani Hania, która 1 sierpnia 1944 roku w Krakowie uczyła dzieci na tajnych kompletach. Nie jest patriotą pan Zbyszek, który 1 sierpnia 1944 roku szmuglował ze wsi mięso do miasta. Nie są patriotami wszyscy ci, którzy 1 sierpnia przedłożyli sprawy jakiekolwiek nad powstanie. Edukację, zaopatrzenie, a w późniejszej perspektywie jeszcze gospodarkę, jeszcze kulturę, jeszcze budowanie przyszłości… Wmawia się, że powstanie było jedyną drogą do przeciwstawienia się zniewoleniu. Nie przeczę, że było jedną z dróg i jednym ze sposób na stawienie czoła, ale były również inne drogi. Tym innym odmawia się racji bytu.

Pamięć – czy społeczna, czy historyczna – zaczęła być tematem poważnych rozpraw w humanistyce wtedy, gdy dostrzeżono, że jedna wizja przeszłości nie tylko nie jest prawdziwa (o prawdzie w historiografii nie chcę tu pisać…), lecz przede wszystkim nie wystarcza do budowania tożsamości, zarówno społeczeństwa, jak i jednostek. W oficjalnej wizji przeszłości zabrakło miejsca dla nieoficjalnych zdarzeń i postaw. Dzięki pamięci społeczeństwa nabyły wiedzę o losie niewolników, o historii kobiet, o mniejszościach religijnych i seksualnych. We Francji pamięć przywróciła świadomość o walce katolickiej i rojalistycznej Wandei przeciwko laickiej, republikańskiej rewolucji po 1789 roku – to mały dowód na to, że pamięć nie jest tylko narzędziem w rękach sił lewicy. Pierwotnym celem badaczy zapomnianej historii było doprowadzenie do pluralizmu historycznego, wielopłaszczyznowej wizji przeszłości.

Przeciwnie w Polsce. U nas pamięć stała się potężną bronią w konsolidacji społeczeństwa, zgodnie z promowaną polityką historyczną. Przywrócenie pamięci o powstaniu warszawskim potraktowano jako zwycięstwo w walce, co spowodowało jednocześnie stworzenie jednego obowiązującego spojrzenia na wydarzenia minione i wykluczenie innych wizji historii. Konsekwencją jest potępienie postaw innych, niż obowiązujące w zmitologizowanym świecie powstańców. Fikcyjna pani Hania i wymyślony pan Zbyszek nie mają w takim świecie potrzeby istnienia. Ich postawy nie są postawami pożądanymi.

Mit w ujęciu Leszka Kołakowskiego „nie dostarcza wiadomości, ale odkrywa obszar wartości”. Jakie wartości płyną dla naszego dzisiejszego społeczeństwa, w czasach grożącego w każdej chwili kryzysu gospodarczego, konfliktu zbrojnego na skalę światową nadciągającego ze Wschodu, i Bliskiego, i Dalekiego? Jakie wartości nabyć mogą młodzi ludzie, wzorując się na postawach powstańców i, może co ważniejsze, jakie konsekwencje przyniesie w przyszłości, hołdowanie tym wartościom? Pytam prowokacyjnie i retorycznie.

Nie jestem patriotką. Podziwiam odwagę powstańców, ale doceniam panią Hanię, która wolała poświęcić swój czas na nauczanie dzieci. Podziwiam determinację warszawiaków, ale i podziwiam brak lęku pana Zbyszka, który narażając życie, dostarczał żywność wygłodniałym. Niejednokrotnie łatwiej jest umrzeć niż żyć, bo życie wymaga ciągłych poświęceń, nie jednorazowego. Łatwiej też jednorazowym zrywem przejść do historii, a może i do mitologii, niż codziennym trudem, mozołem, budować krok po kroku jakąkolwiek przyszłość.

Nie potępiam powstania warszawskiego. Nawet go nie oceniam. Daję jednak społeczeństwu, które nie umie poradzić sobie z różnorodnością pamięci, ocenę zupełnie negatywną. Powstanie warszawskie w obecnie kreowanej pamięci społecznej polskiej stało się najwyższej rangi wydarzeniem, wokół którego buduje się tożsamość społeczną. Boję się konsekwencji, obawiam się o społeczeństwo, które na tych wartościach zostanie wychowane.

Nie jestem patriotką, bo 1 sierpnia 2013 roku słuchałam francuskiej muzyki barokowej, a nie powstańczych piosenek, a zamiast w zadumie pochylić głowę nad losem powstańców, pochyliłam się ku ekranowi komputera, opracowując zadania na najbliższe dni dla całego zespołu. Moim wzorem nie są powstańcy, lecz pani Hania i pan Zbyszek. Reprezentujemy inną grupę patriotów. Tak. Jestem patriotką. Zależy mi na tym kraju, zależy mi na historii tego kraju. Dlatego uporczywie będę przypominać o tym, co się zdarzyło 1 sierpnia 1944 roku w innych miejscach Polski, bo nie każdy tego dnia chwycił karabin. Pragnę przestrzeni dla pamięci o nich. O nas. Nie-patriotach.

 

Lektury polecane:

A. Assmann, Arbeit am nationalen Gedächtnis. Eine kurze Geschichte der deutschen Bildungsidee, Frankfurt am Main 1993.

M. Bloch, Mémoire collective, tradition et coutume, w: „Revue de Synthèse Historique”, nr 40: 1925, ss. 73–83.

P. Burke, History as Social Memory, w: T. Butler (wyd.), Memory, History, Culture and the Mind, Oxford 1989, ss. 97–113.

M.I. Finley, Mythe, mémoire, histoire. Les usages du passé, Paris 1981.

C. Ginzburg, Shared Memories, Private Recollections, „History & Memory. Studies in Representation of the Past”, t. 9, nr 1/2 Fall 1997, Tel Aviv, ss. 353–363.

M. Halbwachs, Społeczne ramy pamięci, Warszawa 1969.

Ph. Joutard, La Légende des Camisards. Une sensibilité au passé, Paris 1977.

K. Kersten, Pamięć a uprawianie historii, w: Historia – prawo – państwo, red. W. Jarmotowicz, Warszawa 1990.

L. Kołakowski, Kultura i fetysze, Warszawa 1967.

L. Kołakowski, Obecność mitu, Warszawa 2003.

M.-C. Lavabre, De la Notion de mémoire à la production des mémoires collectives, w: Cultures politiques, red. D. Cefaï, Paris 2001, ss. 223–252.

P. Nora, Entre mémoire et histoire. La problématique des lieux, w: Lieux de mémoire, red. P. Nora, t. I–III, Paris 1984–1992, t. I: La République, Paris 1984, ss. XVII–XLII.

B. Skarga, Tożsamość, ja i pamięć, „Znak”, nr 5: 1995, ss. 4–18.

Komentarze, cz. 1

Komentarze, cz. 1

Komentarze, cz. 2

Komentarze, cz. 2

LinkedInShare

„Przepraszam, czy tu biją?” – 11 listopada

Tytuł kradnę bezwstydnie od Marka Piwowskiego, choć nic wspólnego nie ma z tym, o czym piszę. Poza biciem, tematem przewodnim.

Święto. W tyle głowy kołacze się myśl, że dziś nie wynosi się śmieci i nie robi prania, ale to jeden z nielicznych dni, gdy mam na to czas. Święto, może by więc poświętować? Wszystkie formy świętowania jednak już zajęte. Kwiaty pod pomnikiem Nieznanego Żołnierza składają oficjele otoczeni ochroniarzami, na koncerty zaproszenia otrzymują ziewający polityczni celebryci, marsze organizuje inna opcja polityczna, na świąteczne ustawki przybywają zaś charakteryzujący się zbyt wysokim poziomem przekonania o własnej racji.

Nie mam racji, ba!, nie mam nawet swojego zdania na temat święta, przepraszam, Święta. Tego czy innego. Wiem jednak wystarczająco dużo na temat historii, by zdawać sobie sprawę z jej względności, równej czasowi. Zabrakło kogoś takiego w światowej historiografii jak Einstein w fizyce. Wielkiej postaci, która przebiłaby się do ogólnej świadomości wszechludzkiej. Za wtłoczenie każdemu do głowy wzoru na historyczną względność, przypominającego E=mc2, dałabym Pokojową Nagrodę Nobla.

Każdy fakt historyczny jest względny, powinien być rozpatrywany z perspektywy tamtego momentu, nie z aktualnej, właściwej historykowi czy amatorowi poddającemu go analizie. Tymczasem fakty historyczne tak samo są obrabiane, jak, nieprzymierzając, dupa nielubianej sąsiadki.

Niestety, przez tę względność, fakty historyczne stają się nie tylko niewiarygodne, ale bezkarnie się nimi manipuluje, co od wczoraj, ze wzmożoną siłą, obserwuję w mediach społecznych. Przeczytałam na przykład na twitterze litanię składającą się na opis prześladowań Żydów w Niemczech, od 1933 roku, która miała świadczyć, że naziści już u zarania byli ludobójcami. Nie mogę zaprzeczyć ani jednemu twierdzeniu, które w litanii padło, ale główna teza – Hitler i naziści od 1933 roku byli ludobójcami lub w ich działaniach można wyczytać ludobójstwo – nie jest prawdziwa. O ludobójstwie (w definicyjnym znaczeniu) możemy w kontekście III Rzeszy mówić dopiero od pierwszych masowych mordów na froncie wschodnim (np. Babi Jar, Ponary, Odessa itd., o których polecam poczytać w powieści Jonathana Littella Łaskawe) i, następnie, od wdrożenia w życie postanowień konferencji w Wannsee. Przy okazji, kto nie widział tego filmu, niech zobaczy; to niemal wykład na temat tego, co w Wannsee się zdarzyło*. Zaskoczeniem dla niektórych dzisiaj może być to, że postanowienia tej konferencji były do pewnego stopnia zaskoczeniem dla niektórych jej uczestników. Tak, niestety tak, również nazistów należy oceniać względnie…

Następnie czytam na twitterze tweet, powtórzony (retweetowany) przez kilka osób, w którym cytuje się Żydów krzyczących 11 listopada 1918 roku „precz z tą Polską” i „precz z Piłsudskim”. Oczywiście, byli tacy Żydzi, co krzyczeli. Byli jednak i tacy Żydzi, którzy krzyczeli „Niech żyje wolna Polska!”, a wcześniej wstępowali do Legionów** i ramię w ramię z „prawdziwymi Polakami” umierali na polach bitwy. W 1929 roku powołano nawet organizację Związek Żydów Uczestników Walk o Wolność Polski, pewnie, że była silnie związana z Sanacją (jak mogła nie być?), pewnie, że była tubą propagandową, ale była, powstała, ponieważ było kogo zrzeszać! Zwracam uwagę, że „wdzięczna” III Rzeczpospolita nie powróciła do idei budowy mauzoleum dla Polaków żydowskiego pochodzenia lub polskich Żydów, którzy zginęli w obronie granic II Rzeczpospolitej. Prace przerwane wybuchem II wojny nigdy nie zostały podjęte***.

Apel poległych przed Wielką Synagogą przy placu Tłomackie 7. Przemawia szef Głównego Urzędu Duszpasterskiego Mojżeszowego rabin Baruch Steinberg. 25–26.06.1933, Zjazd Związku Żydów Uczestników Walk o Niepodległość Polski w sali Rady Miejskiej w Warszawie. Źródło: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/161980/h:337/

Nie można bezkarnie manipulować historią. Nie wolno twierdzić, że wszyscy Żydzi prezentowali wyłącznie antypolskie postawy w listopadzie 1918 roku, jak też nie można przyjmować, że gremialnie entuzjastycznie przyjęli wiadomość o odrodzeniu Polski. Każdy tzw. naród ma prawo mieć pośród swoich przedstawicieli ludzi o różnych poglądach. Przypomnę może luźno, że w 1918 roku pewna część ludności Prus Wschodnich, także ta część o polskich korzeniach, optowała za pozostaniem w Prusach, co potwierdzili parę lat później w plebiscycie. Propaganda, powiecie, niemiecka propaganda do tego doprowadziła. Odpowiem na to, że uznawanie, iż wszyscy Żydzi przeciwko Polsce w 1918 roku stawali, jest równie ohydną propagandą. O ile jednak propaganda niemiecka przyczyniła się do przegranej polskiej w plebiscytach na Warmii i Mazurach w przeszłości, o tyle propaganda polska dzisiaj usiłuje wpłynąć na świadomość o przeszłości. Widać wyraźnie zaburzenie płaszczyzn czasowych.

Powtarzam, nie można bezkarnie manipulować historią. Gdy bowiem dzisiaj, zdenerwowana „atmosferą świąteczną”**** panującą w mediach społecznych, zapytałam:

zostałam (może słusznie?) oskarżona o podgrzewanie tejże atmosfery.

Czy zmanipulowałam jednak? Czy podgrzałam? Przecież zdarzyło mi się w ostatnich latach przy okazji któregoś święta państwowego iść przez miasto i uciekać przed pseudobojówkarzami***** prawicowymi. W Krakowie zadym na miarę stołeczną nie ma, to miasto niemal spokojne. Czy mnie pobili, czy nie – także nie ma znaczenia. Istotny jest mój strach. Dlatego pytam, którędy dziś, przy pięknej pogodzie, w dniu, w którym patrząc przez okno, nie wiem, czy maj to, czy listopad, mogę iść na spacer…

Czy pozwoliłam odebrać sobie radość ze Święta? Pytam: „Przepraszam, czy tu biją?”, pytam: czy mam się bać?

 

* Doskonale zrobiony, a, na dodatek, z wyśmienitą obsadą aktorską!

** Przy okazji polecam dla organizatorów ekspozycji wystawę prac Artura Szyka, oferowaną przez Centrum Dialogu im. Marka Edelmana z Łodzi. Artur Szyk jest niemal zapomniany w Polsce, z wielką szkodą dla Polaków; na szczęście nie stało się tak np. w USA czy w Niemczech. W Deutsches Historisches Museum w Berlinie zorganizowano wystawę prac tego artysty. W Krakowie wzmiankowaną ekspozycję prezentowano w Pałacu Sztuk. Porównując te dwie instytucje, punkty za wybór miejsca przypadają Berlinowi…

*** Por. także informacje zawarte w: Żydzi bojownicy o wolność Polski: 1918–1939, red. N. Getter, J. Schall, Z. Schipper, Warszawa 2002 [reprint oryg. z 1939]

**** Celowo w cudzysłowie, zdecydowanie ironicznie.

***** Świadomie piszę „pseudo”, nie zasługują, chuligani, w mojej opinii na miano bojówkarzy.

Screen Shot 2015-06-28 at 15.10.17

LinkedInShare

Patriotyzm – rozmyślania na pustyni

Siedziałam wczoraj – 1 maja – w okolicach Pustyni Błędowskiej, na bardziej pustynnym terenie niż na samej pustyni można spotkać i plułam sobie w brodę, że nie zabrałam notesu, bo rozmyślałam o patriotyzmie. Czym był, czym jest, jakie były źródła polskiego patriotyzmu jeszcze w XIX wieku? Tego nowoczesnego patriotyzmu, bezpośredniego poprzednika późniejszej myśli narodowej (ale nie w wypaczonym sensie, jaki dziś w niej widzimy).
Rozmyślałam, oczywiście, przez święta majowe – także przez pierwszy maja (a może dzięki?).

I do czego doszłam?

Niewiele mi wyszło. Przypomniałąm sobie kilka książek, które na ten temat czytałam. Przypomniałam sobie kilka tekstów, które sama kiedyś na ten temat pisałam. Przypomniałam sobie kilka powiedzeń – np. księcia Adama Jerzego Czartoryskiego: „Najpierw być, potem jak być”.

Czyli ojczyzna ponad wszystkim innym, czyli miłość do ojczyzny, która ma spowodować jej odrodzenie. Czyli miłość do ojczyzny – patriotyzm właśnie – mająca moc sprawczą, moc odradzającą, moc wyzwoleńczą. A potem będziemy się zastanawiać nad tym, jaka ta ojczyzna będzie.

I tu widzę, niestety, pewien problem polskiego patriotyzmu: idziemy w bój jak dorożkarskie konie, odzyskujemy wolność, ale nie wiemy, co z nią zrobić. Cały nasz zapał, cała miłość, cały patriotyzm idą z dymem, bo brak możliwości stworzenia czegoś konstruktywnego w ogólnym chaosie.

Na szczęście Ojcowie II Rzeczypospolitej mieli bardzo konkretne plany na Polskę. Ojcowie II Rzeczypospolitej – dlaczego nie ma takiego pojęcia? Ubolewam, że nie ma wśród nich matek – Matka Polka jednakowoż zasłużyła na odrębne potraktowanie (i kto wie, może ją potraktuję kiedyś). Ale Ojcowie II RP? Co z nimi? Dlaczego kłócimy się o Piłsudskiego, Dmowskiego i innych, a nie potrafimy zjednoczyć ich w jedność, ich walki w jedną walkę, ich programów scalić jednym wspólnym mianownikiem? Niepodległością i patriotyzmem. Ojcowie – pisałam – mieli konkretne plany na Polskę, wiedzieli, jak zabrać się do roboty.

Trudno się temu dziwić, bo ich kolegami lub wychowawcami byli Niepokorni – nie ideolodzy, lecz wychowawcy, których społeczność tak przenikliwie wychwycił Bohdan Cywiński. Praktyczne pokolenie ukształtowane w ideach pozytywistycznych, które zdawało sobie sprawę z tego, że romantyczne hasła pięknie wyglądają na sztandarach, ale te same sztandary obcym wojskom zdają się na to, by je o kant dupy wytrzeć. Przepraszam. Nie chcę urazić, chcę przejaskrawić.

Ojcowie II Rzeczypospolitej wiedzieli, że patriotyzm to jedno, a pragmatyzm oparty o ów patriotyzm jest drugą rzeczą. Ojcowie III Rzeczypospolitej zapamiętali apele księcia Czartoryskiego, ale z lekcji Dmowskiego, Piłsudskiego, Paderewskiego i innych zapamiętali tyle, ile student III roku historii pisze w eseju pt. „Porównaj myśl ideową Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego”, co uzupełnili wiedzą o tym, że owi panowie właściwie nie rozmawiali ze sobą, bo brak im było wspólnego języka, a Paderewski na dodatek knuł coś w Szwajcarii, przy dobrym winie i serach, z widokiem na Leman.

Ojcowie III RP nie mieli lekcji u Niepokornych, ale w ich sercach, niestety, wyryło się tylko romantyczne zawołanie „Najpierw być!”. Nikt nie był specjalistą – może L. Balcerowicz? Każdy musiał sie uczyć wszystkiego: od ekonomii po systemy polityczne, od garnituru zamiast sweterka po sztućce do sałaty, od rosyjskiego do angielskiego… Jednego nie musieli się uczyć. Patriotyzmu, odartego z pragmatycznej myśli pozytywistycznej, za to krzyczącego: „O wolność naszą i waszą!”, patriotyzmu, któremu jakże łatwo było w ferworze walki nie myśleć o tym „jak być”, ale po prostu „być”. Takie to polskie, chciałoby się powiedzieć… Jakoś to będzie.

I jest. Jakoś? Jakoś. Patriotyzm uwolniony od ciężaru pracy, jaki mu dołożyli pozytywiści, sprawił się nieźle i sprawia się nadal. Ojcowie II RP skrzętnie wykorzystali ten balast pracy, manipulując nim zręcznie, tworząc państwo sprawne (choć ideologicznie wątpliwe – nie przeczę i nie ukrywam). Jednocześnie udało im się wychować społeczeństwo zdrowo myślące (w większości) o kraju, nie tylko z powodu wielodekadowej niewoli, lecz również dumne z dokonań wielkich Polaków, wielkich Polek. Kornel Makuszyński w Uśmiechu Lwowa to pokazuje – przyjezdną sierotę oprowadza po mieście przygodny lwowiak, pokazując nie tylko Cmentarz Orląt, ale i Politechnikę, chwaląc dokonania uczonych polskich.

Kto dziś by tak oprowadzał? Bo właśnie tu, w tym miejscu (jakież to symboliczne miejsce pamięci w nomenklaturze Pierre’a Nory) widzę problem naszego współczesnego patriotyzmu: goły, romantyczny, z zanikiem mięśni, o kośćcu przeżartym krzywicą, o zębach połamanych na drzewcach sztandarów… Za to krzyczący o wolności naszej, waszej, mojej, twojej (bo przecież na dotychczasowe uprzejmie pluralis musiał się nałożyć indywidualizm doświadczeń, znak przełomu XX i XXI wieku w Polsce), krzyczący o „jedynym” możliwym patriotyzmie, tym wykluczającym (który polski patriotyzm dobrze znał w XIX wieku: to tatuś nacjonalizmu, z natury swej zawsze ekskluzywnego, w znaczeniu nieco innym niż ekskluzywny salon masażu – nic nie poradzę, że w teorii tak się przyjęło nacjonalizm wykluczający nazywać także ekskluzywnym).

Cóż bowiem innego można robić, gdy brak mięśni i trudno przypodobać się apelami o ciężką pracę nad tym „jak być”? Krzyczeć można…

Krzyczą zatem, nasi ideologowie z bożej łaski, krzyczą o „jedności” i o „jednomyślności” i o „jedynym” prawdziwym wytłumaczeniu kilku zjawisk. Ich taktyka – według mnie – jest zakrojona na wiele lat. Odwołują się do najprostszych wydarzeń historycznych, o których każdy coś gdzieś słyszał (Grunwald -> zły Niemiec, rozbiory -> zły Rosjanin, Napoleon -> zły Francuz, zimna wojna -> zły Amerykanin, a tylko Polak nigdy nikogo nie zawiódł, bo na sztandarze ma „Za wolność naszą i…” – czyją, czyją? TAK! „Waszą”*. Obniżyli poziom edukacji (już lata temu, przypominam działalność Romana Giertycha), bo, jak wiadomo, głupimi łatwiej się manipuluje. Teraz, korzystając z osiągnięć kilku sportowców, Euro 2012 i zdoby czy Rzymian na tym polu (pamiętacie? panem et circenses) wiodą społeczeństwo na sznurku.

Te wykluczenia, które przykładowo podałam, mają tylko Polaka umocnić w przekonaniu, że po pierwsze odróżnia się od innych, ale też, że jest od nich lepszy. Głupi, niewykształcony Polak uwierzy w każdą brednię, a sport wzmocni miłość do ojczyzny (brak rozróżnienia władza-ojczyzna), czyli wzmocni niczym nie poparty patriotyzm. Bo dziś nie trzeba już nic robić, by czuć się dumnym Polakiem.

Jechał naprzeciwko mnie, jakiś model mercedesa chyba. Środkiem stosunkowo krętej drogi. Zjechałam na pobocze. Wróć: tam nie było pobocza. Zjechałam na oddzielony białym pasem żwir, przechodzący od razu w las, gdzieniegdzie wbijający się w drogę, niemającą nawet numeru. Minęliśmy się na tzw. gazetę. Bo kierowca tego chyba mercedesa pomyślał sobie: „Dla mnie nie będzie miejsca? Dla Polaka?”. Może mu coś przypisuję, może w ogóle nic nie pomyślał (pewnie to nawet jest bardziej prawdopodobne). Ważne, że taki właśnie jest nasz patriotyzm. Nic nie stoi za pustą dumą, a sztandary dawno na sportowe banery przerobiono.

Nasz patriotyzm to dziś już nawet nie hurrapatriotyzm, lecz pusta duma. Dlaczego tak myślę? Bo widzę, do czego – w imię patriotyzmu – nawołuje się. Nie do pracy, lecz do wspominania. Nie do działania, ale do opłakiwania. Nie do poczucia dumy tyle z własnych, ile z dokonań przodków.

* Oryginalnie w odwrotnej kolejności, żeby nie było, że nie wiem.

PS Coś i coś na temat I.J. Paderewskiego i jego mieszkania w Morges, niedaleko Lozanny w Szwajcarii.

PS2 Stanisław Koźmian napisał wspaniałe słowa na temat Szczawnicy, na poparcie mojej tezy o innym ciężarze gatunkowym patriotyzmu w II RP. Wprawdzie napisał je przed końcem XIX wieku, ale wyraził myśli, które pozostały w odbiorcach jego słów. Zamieściłam ten cytat także w komentarzu do postu. To PS2 dodaję 3.05, przeczytawszym mój własny tekst ponownie, nadal się z nim zgadzając.

 

S. Koźmian, Szczawnica, Kraków 1884, s. 1.

Komentarz, cz. 1

Komentarz, cz. 1

Komentarz, cz. 2

Komentarz, cz. 2

Komentarz, cz. 3

Komentarz, cz. 3

LinkedInShare