Tag: wiersz

Lipcowe limerykowanie

Radiowa Dwójka ogłosiła konkurs na limeryk. Zapaliłam się, dwa wieczory składałam rymy, oglądałam mapy, planowałam, co będę robić w Zakopanem, jeśli wygram. Ochota mi przeszła, gdy doczytałam regulamin. Wyłącznie polskie miasta. Obraziłam się na konkurs. Limeryki „dwójkowe” zostawiam, trudno.

Limeryki lubię, bo limeryki to podróż, a w podróży jestem bezustannie. Miłego podróżowania!

Radiowa słuchaczka w Krakowie

odbiornik stawiała na głowie,

bo radiowe fale

w lipcowym upale

w jej loki wplatały psalmodie.

 

Fred Chopin z Woli Żelazowej

chciał rozbierać fugi bachowe.

Lecz fugi to sprawa,

fachowca-fliziarza,

Mazurki więc grał szopenowe.

 

Raz radio trzeszczało w Stargardzie,

gdy skrzypek wyżywał się w Brahmsie.

Nie mógł zdzierżyć słuchacz

tych gwałtów dla ucha,

choć sam skrzypek też trzeszczał w transie.

 

Gdy singiel na wyspach, Seszelach,

Singielkę chciał w ciszy rozbierać.

Spłoniona na szkarłat

zdumiona odparła:

„Pozwolę, gdy puścisz Mahlera”.

 

Meloman na wczasach w Efezie

audycję chciał słuchać o dżezie.

Tymczasem środowym

wieczorem radiowym

pieśń dawna się snuła w eterze.

 

Dwójkowy redaktor w Hawanie,

na plaży przy tańcach miał branie.

Wtem spytał Kubańczyk

„Chcesz słuchać czy tańczyć?”

i włączył „Głębokie słuchanie”.

 

Wrażliwy meloman w Tybecie,

kraj zwiedzał na jakowym grzbiecie.

Jak jak concertino

Webera wywinął,

ów pisnął: „Fałszywy klarnecie!”

 

Gdy pani redaktor w Berlinie

zwiesiła się na undecymie,

producent: „Uwaga” –

– powiedział „głuchawaś,

dół w basie, a góra w wiolinie”.

 

Solistkę z koncertem w Atenach

ktoś napadł i chciał sponiewierać.

wezwała Walkirie,

by pomogły pilnie.

Zły nie tknął sopranu Wagnera!

Screen Shot 2015-06-28 at 15.27.02

LinkedInShare

W oczekiwaniu…

Gdy grudzień nad domami wczesnym zapada zmierzchem,
gdy nie wszystkie zgrabione liście przegniły jeszcze,
gdy słońca tęsknimy, żonkile wspomniawszy złote,
gdy na wino i piwo grzane mamy ochotę,
gdy koce zbyt chłodne, gdy kołdra pięt grzać nie może,
gdy śliskie i myśli, i słowa mgliste są trochę,
gdy – wreszcie – ramieniem wspieram ławki, lata cienie,
wiem już na pewno: to jest zimy piękno jesienne.

LinkedInShare

Deszczowa rymowanka (2). Nic poważnego, deszcz pada nadal…

Po co nam kostiumy zbyt kuse kąpielowe,
parasol, kalosze są sierpniowoseksowne.
Letnie ogródki po co? Chłodne piwo lane
smutnie w beczce kiśnie, a goście proszą grzane.
Po co na balkonie markiza przeciw słońcu,
skoro słońca nie widać, śpi schowane w kątku.
W domu zatem spędzimy sierpniowe dni chłodne,
stare wyjmiemy zdjęcia, w sepii słońcem złotej.
Po co nowe albumy, po co robić zdjęcia,
gdy świat cały płynie, gdy dom jest jak muszelka.
Po co nam te wakacje, słynne dni sierpniowe,
każdy dzień kolejny deszczem odbiera mowę…

LinkedInShare

Patrz kotu swemu w oczy… (część druga, miejmy nadzieję, ostatnia)

Raz Tuskot był zdrowy i poszedł spać wcześnie,
Ania go głaskała, a kot mruczał we śnie.
Nie, ten kot nie mruczy, ja dobrze to wiem!
Jest zdrowy, na muchy poluje przez sen.
Raz Tuskot był chory i była afera,
niestety, doktora nikt nie sponiewiera,
choć doktor w tej bajce porządny nie jest.
Oj, Tuskotek zgłodniał i prosi o kęs.
A Tuskot wyzdrowiał dzięki Pani Doktór,
w której rękach złotkiem stał się Tuskot-Potwór.
Głaskała, mówiła, gładziła i ciach!
Zbadała mu uszko, i brzuszek raz-dwa!
Jak Tuskot wyzdrowiał, to spać poszedł szybko,
bo tylko we śnie może żywić się myszką.
Różowy języczek wysunął przez sen,
polizał, pomlaskał, pokręcił kotem.
Już Tuskot jest zdrowy, no może nie całkiem,
ma oczko, ma nosek, ma brzuszek jak tarkę.
Jak zawsze esencja tkwi w tym, co się je,
szczególnie, gdy rudym się jest Tuskotem.
Gdy Tuskot już pospał to do Ani przyszedł,
zamiauczał, zagruchał, przytulił swój pyszczek.
Pomyślał: wariatka, znów o mnie pisze!
Przeczytał, ocenił, miauknął: „kliknij share”…

LinkedInShare

Deszczowa rymowanka. Nic poważnego, deszcz minie.

Po co nam sandałki i po co nam sukienki,
gdy z nieba na nas spływa woda jak z butelki?
Romantyzmem kapelusz słomkowy zmęczony,
niewytarty z kurzu, słońcem świeci rzekomym.
Po co kapelusze i po co nam sandałki,
Gdy stawiają się z deszczu na ulicach bańki.
A sukienki rzędami wiszą sobie zgodnie,
bo po co tym sukienkom w taki deszcz wychodne?
A okulary po co słoneczne kupować?
Lepiej syrop wypić i herbatę dla zdrowia.
Lipiec deszczem spływa, jak z butelki wylany,
po co nam wakacje i po co urlop? Na nic.

LinkedInShare

Poranek

Chmury – to poranek.
Różowy baranek
Na nieba zagrodzie.
O życia urodzie
Pisać tu nie będę,
lecz do pracy siędę.

Chmury jak baranki –
– takie me poranki.
Na pracy zagrodach
Jestem jak w ogrodach.
Pisać zacząć trzeba,
bo inaczej bieda.

Chmury co barankiem
minęły wraz z rankiem.
Na zagrodzie pracy
samam tu, bez bacy.
Pisaniem zajęta,
Klik – wysyłam mejla.

LinkedInShare

Bajka o fejsbuku

Raz bocian wiosenkę przywołać chciał szybko,
wdział krwawe rajstopy, dziób rozwarł przed szybką.
(przed szybką, lusterka tam bowiem nie było,
wiadomo, że boćki bez lusterek żyją).
„Niedobrze” – pomyślał – do dzioba zajrzawszy,
bo pustką zionęło z boćka tego paszczy.
„Żabusia” – wymruczał, łopocząc skrzydłami,
„Żabusia, by wpadła do paszczy otchłani”.

Ten pokaz podglądał, (choć tak się nie godzi),
wilk, co na polanie za złego uchodził.
„Bocianik, choć chudy” – przeliczył w ekselu –
„łupem będzie niezłym, prawdziwe trofeum”.
Decyzja więc szybka konieczna tu była –
ktoś inny bociana mógł wrzucić na grilla!
Wilk zebrał swe siły i zwarł swoje szyki,
musiał być gotowy na boćka uniki.

Gotowość bojową wilczydła naszego
Zobaczył Mareczek, biegając z kolegą.
„Kolego mój drogi” – powiedział zdyszany –
„Tu wilki, w tym kraju, zjadają bociany!”.
„Coś trzeba z tym zrobić” – kolega mu odrzekł,
„Bocian nie jest dobry na wilka krwioobieg”.
Mareczek niepewnie, lecz musiał przytaknąć:
„Ratujmy bociana i – co więcej – z żabką”.

Łatwo rzeczy mówić, trudniej nieco zrobić.
Jak by tu zwierzęta na łące pogodzić?
Marek myślał chwilę, koleś usiadł z boku
(Markowi nie każdy dotrzymuje kroku).
Przyjaźń to rzecz trudna, wśród zwierząt – okrutna,
bo pazury ostre, bo głód i bo kłótnia.
Marek postanowił: „Ja wrogów połączę,
książkę z ich twarzami w sieć pajęczą wplączę”.

Tymczasem na łące bocian szukał żaby,
wilk za nim podążał, łup wietrząc niemdławy.
Marek skrypty pisał, grafikę poprawiał,
książkę w sieć wpisywał, pejdż wju przyozdabiał.
Bocian dostał piękny i modny awatar,
Żabie dziurę w kodzie gratisowo łatał.
Misiem – tu nie brakło Markowi odwagi –
Misiem nazwał Marek wirtualne hagi.

Czyhaniem sterany wilk zasiadł na trawie,
Pająk go omotał siecią swoją sprawnie.
Nad tą siecią Marek miał kontrolę pełną,
wilk już nie mógł uciec, szarpał nadaremno –
musiał zalajkować fanpejdża pająka,
potem zaś awatar obejrzeć zająca.
Zostało mu jedno w końcu do zrobienia:
status uzupełniać, dzień urodzin zmieniać.

Tak wilka wciągnęło czytanie o bzdurach
(co porabia pająk, gdzie jest nora szczura),
że o głodzie całkiem zapomniał i boćka
wolał widzieć onlajn niż za boćkiem pląsać.
Marek, skoro wilka złapał w sieć swej książki,
ku żabce skierował pęd moderatorski.
„Ratujmy pogłowie żaby rechotliwej” –
– wpisał, kliknął – poszło – tak utworzył iwent.

Żabce coś plumknęło jakby koło ucha
(choć uszu nie miała, jak każda ropucha),
z trwogą pomyślała o życiu kijanki,
lecz gdy przeczytała, mogła tylko „Lajk it!”.
Taki iwent bowiem to dla żaby pewność:
żaby bocianowi więcej nie ulegną!
Smartfonem pstryknęła słit focię kijance
zamieściła szybko na łajfroga sajcie!

Marek patrzył skromnie na to, co się dzieje.
„Któż by mógł pomyśleć, że to przyjaciele –
– żabka, wilk i bocian, znane zoofagi
przesyłają sobie focie, połki, hagi…”
Wilk nie pożre boćka, bocian żabki nie tknie,
zwierzęta są miłe, spokojne i grzeczne,
generują posty, tagują swe zdjęcia,
żadne nie pamięta wiosennego spięcia.

To był bowiem ten dzień – pamiętacie przecie,
choć was wtedy jeszcze nie było na necie –
– gdy bocian przed lustrem zaplanował łowy
i w czerwonych rajtkach na nie się gotowił.
Wilk podejrzał plany, chciał pożreć bociana,
bo na kruche ptactwo chrapkę miał od rana.
Żabka emigrację musiała planować
na francuskich stołach uda oferować.

Dzięki świetnej myśli Marka z dobrym sercem,
żadne więcej serce nie stanie zwierzęce.
Bocian miny stroi w kamerze ajPada,
wilk montuje filmy, jakby owce zjadał.
Żabka zaś się stała postacią medialną,
francuscy kuchmistrze jej zdjęciem się karmią.
Łąkę więc przechrzczono (oczywiście z hukiem)
od tej pory łąka jest naszym Fejsbukiem!

Screen Shot 2015-06-27 at 23.36.40

LinkedInShare

Jedziemy z tym bulem…

Jest we mnie bul

i

skacze mi gul.

 

Brejkłem tę rul,

gdyż

orty są kul.

 

Piszę na ful,

bo

nie jestem ciul.

 

Żółć swoją wmul,

złość

swą wkręć na szpul.

 

Twarz skryję w tiul,

bo

twierdzisz, żem null.

 

A jam nie z KUL!

Jam

warszawski żul!

 

Zamilcz, pysk stul!

twój

skasuję URL.

 

Jam nie jest szuj!

Jam

Prezydent Twój!

 

Weź mnie utul…

Czy

czujesz mój bul?

Screen Shot 2015-06-27 at 23.34.22

LinkedInShare

Śniegiem opętana nie śpię

Śnieg dopadł mnie tuż obok Krakowskiego Przedmieścia, po wyjściu z knajpy,zadymionej (!), w oparach piwa skąpanej i pełnej aromatów fajek wodnych.

Spacer po Marszałkowskiej postanowiłam zakończyć szybko,bo pijany bałwanek to nie „to”; tramwaj złośliwie wywiózł mnie jednak przystanek dalej i stało się,bałwanek trzeźwiał z każdym krokiem na Puławskiej.

Poranek rozczarował; zdjęcie z balkonu przed świtem obnażyło mizerię miasta, piękniejącego przecież w śnieżnej pelerynce.

W taki poranek przypominam sobie zapisany w pośpiechu rym o śniegu – zapowiedź zimy i opowieść o tej, która przychodzi. Nie nowe, ale też nie stare.

W śniegu cała się roztapiam
Śniegiem spadam i do lata
śniegiem rzucam siebie lekko,
z chłodu całe moje ciepło.

Kiedy w końcu śniegi spłyną,
kwietną śnieżną twą nowiną
jestem. Śnieżką, kulką będę
w śnieżnym pyle srebrną wszędzie.

Gdy ze śniegiem wrócę znowu,
będę chłodna już od progu.
Górą śniegu będę cała,
jak śnieg mokra, jak śnieg biała.

Screen Shot 2015-06-27 at 22.52.37

LinkedInShare