Tag: aplikacje mobilne

SimeSitem 2013 – targi muzealne w Paryżu

Nie udało mi się, niestety, przy okazji ostatniej wizyty w Paryżu, wstąpić do niedawno opisanego muzeum na lotnisku. Pech sprawił, że leciałam LOT-em, który operuje w Terminalu 1 paryskiego lotniska CDG, a muzeum jest w Terminalu 2 (czyli mniej więcej 15 minut jakimkolwiek środkiem lokomocji dalej).

Tym razem w Paryżu natomiast rozpoczęłam wstępne rozmowy o nowych projektach w dziedzinie informatyki dla kultury i sztuki, a przede wszystkim przeżyłam trzy dni na wielkich targach sprzętu i usług muzealnych SimeSitem, które co roku, w ostatnich dniach stycznia, odbywają się w podziemiach Luwru, a dokładnie w centrum handlowo-konferencyjnym Carrousel du Louvre. Tym razem targi trwały od 29 do 31 stycznia.

Targi muzealne

To największe tego typu targi w Europie. Odbywające się naprzemiennie w Lipsku i Kolonii Mutec i Exponatec gromadzą o wiele mniej wystawców. Ściągają też nieporównywalnie mniejszą liczbę zwiedzających. Odbywają się w listopadzie; wśród wystawców obecnych w Paryżu krążyła plotka, że na ostatnim Muteku rozstawiono dwadzieścia stoisk, pośród których smutni zwiedzający plątali się, nie zamieniając z nikim słowa. Kłopot w tym, że w Polsce jedyne targi muzealne odbywają się w Kielcach, niejako przy okazji salonu wyposażenia kościołów*. Jeśli ktokolwiek z Polski pojedzie na targi muzealne, to właśnie do Lipska. Tam zaś spotka go rozczarowanie.

Nie da się tego powiedzieć o SimeSitem. Przede wszystkim samo miejsce robi wrażenie – trzeci rok z rzędu mówię, że „idę do pracy do Luwru”. Jest to, niewątpliwie, nadużycie, ale jednak wysiadam zawsze na stacji Palais Royale – Musée du Louvre i, wchodząc pod ziemię, mijam oszklone galerie antycznej rzeźby, zbiory samego Luwru. Carrousel du Louvre to natomiast olbrzymie przestrzenie pod ziemią, przeznaczone przede wszystkim do handlu, na konferencje, targi, a nawet do gry w piłkę. Jest tam też spory amfiteatr (należący do École du Louvre). Jeśli wyobrazimy sobie, że pod nimi mieszczą się jeszcze inne hale oraz parkingi, na które zajeżdżają nie tylko samochody osobowe, ale także autokary czy olbrzymie ciężarówki wiozące kolejowe wagony, to rozmach tego przedsięwzięcia, ukończonego w 1993 roku, tym bardziej nas przytłoczy.

Targi SimeSitem mają długą historię. Powstały z połączenia dwóch cyklicznych wydarzeń: Sime, corocznego salonu muzeów, i Sitem, podobnie odbywających się co roku targów usług i sprzętu dla muzeów i, ogólnie, dziedzictwa kulturowego. Sime, czyli Międzynarodowy Salon Muzeów i Wystaw odbywało się w latach 1988–1996, Sitem zaś – Międzynarodowy Salon Technologii Muzealnych – w latach 1991–2006. Odświeżając Sime, połączono te targi z Sitem, wiążąc tym samym świat muzealników i muzeów ze światem firm dostarczających tym instytucjom usług i produktów. Patronem targów są francuskie ministerstwa: Kultury i Turystyki. Targi przeżywają wzloty i upadki; w ubiegłym roku wystawcy prorokowali powolny upadek SimeSitem i wyczerpanie się formuły dość ekskluzywnego salonu wystawienniczego, który działa w niedofinansowanej branży, a wysila się na styl niemalże targów motoryzacyjnych. Mimo to, w tym roku, mam wrażenie, targi przeżyły odrodzenie (bynajmniej nie za sprawą odnowienia formuły). Wystawców było ponad stu. W porównaniu z 2011 i 2012 rokiem nie tylko ta liczba się zmieniła, ale również ich profil stał się bardziej zróżnicowany, pod względem kraju pochodzenia i proponowanych usług czy sprzętów. Co roku na targach staram się zastanowić, jaka branża cieszy się największą popularnością u zwiedzających. Usiłuję też zgadnąć, co będzie się działo za rok.

2011: Mobilna eksplozja

Dwa lata temu zdecydowanie dominowały narzędzia mobilne i aplikacje mobilne dla muzeów. Stosunkowo niedawna (wtedy) premiera iPada (kwiecień 2010) zaczęła rewolucjonizować rynek tego rodzaju usług. Na dodatek niewielu muzealników miało już do czynienia z tabletem; było to coś nowego, coś z czym chcieli się zapoznać. Prezentacje nie polegały na pokazywaniu aplikacji czy to na smartfony, czy na tablety**, lecz na demonstrowaniu samego sprzętu. Kto miał iPada, dysponował magią i władzą. Ludzie dotykali i sykali z wrażenia. Wokół stoisk oferujących rozwiązania mobilne kłębił się tłum taki, jak pod Apple Store’em (który, na marginesie, także mieści się w Carrousel du Louvre). Efekt amazing przykrył wszystko inne, co można było obejrzeć na targach.

2012: Skanowanie muzealiów

Spodziewałam się, że także w 2012 roku to aplikacje mobilne i wykorzystanie „smartnarzędzi” w muzeach (zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne***). W międzyczasie jednak rewolucja iPada przeszła w fazę ewolucji. W 2012 roku na każdym stoisku były tablety (głównie na Androidzie, co mnie trochę zaskoczyło – we Francji słynącej z miłości do Apple), które na nikim nie robiły wrażenia. Ot, narzędzie służące do prezentacji jak każde inne. Hitem tego salonu były skanery. I te 2D, i te 3D. Chyba każdy wystawca zeskanował sobie głowę na jednym ze stoisk, chyba każdy zwiedzający mdlał z wrażenia prędkości skanowania książek. Skanery skłaniały do wyobrażania sobie, że gwoździem następnych targów będą galerie online (proste myślenie: najpierw digitalizujemy, potem prezentujemy w internecie), muzea wirtualne itd.

Wyjeżdżałam z Paryża, zastanawiając się nad tym. I tym razem nie udało mi się trafić.

2013: Zarządzanie kolekcjami

Tegoroczne targi, do których jeszcze nie mam dystansu, a ciągle bolą mnie po nich nogi (trzy dni stania na stoisku to, uwierzcie, duży wysiłek) przyniosły – przynajmniej dla mnie – dużą niespodziankę. Niekwestionowanym królem targów okazały się systemy do zarządzania kolekcjami, czyli branża, w której działam. I to wbrew tegorocznemu tematowi:

czyli „Waloryzacja potencjału dzięki marketingowi, fundraisingowi i komercjalizacji”.

W najśmielszych marzeniach nie podejrzewałam, że nie ten temat stanie się najważniejszy, choć, oceniając z perspektywy czasu, można było to zainteresowanie przewidzieć. Kilka elementów powinno było mnie doprowadzić do tego wniosku, tymczasem byłam przekonana, że rok 2013 będzie rokiem agencji zajmujących się marketingiem muzealnym (ze specjalizacją w marketingu internetowym i naciskiem na media społeczne) lub/i rok firm tworzących scenografię muzealną. Celowałam zatem stosunkowo niedaleko od tematu wybranego przez organizatorów.

Dlaczego zarządzanie kolekcjami?

Post factum potrafię wskazać następujące przesłanki:

  1. Ogólna sytuacja w zakresie komputeryzacji. O ile polskie muzea aktualnie borykają się z wprowadzaniem danych do komputerowych baz (czyli przenoszeniem kart tradycyjnych, drukowanych i wypełnianych ręcznie bądź na maszynie), o tyle wiele muzeów francuskich skomputeryzowało inwentarze nawet we wczesnych latach 80., a masowo odbywało się to w latach 90. Pracują na tych bazach do tej pory, utrzymując przestarzałe komputery tylko po to, by odpalać na nich komputerowe katalogi. Dzisiaj brak wsparcia technologicznego; nierzadko firmy, które je tworzyły, już dawno nie istnieją albo wchłonęły je największe koncerny światowe i niszowe projekty muzealne zaginęły gdzieś w głębinach ich trzewi.
  2. Rozwój narzędzi usprawniających pracę na kolekcjach muzealnych (z uwzględnieniem specyfiki tych baz danych). Nie będę rozwijać szczegółowych zagadnień (mam nadzieję, że znajdę czas na ich omówienie jedna po drugiej), ale mam na myśli tak różne zjawiska, jak: 1. przesunięcie nacisku z pracy na aplikacjach desktopowych na aplikacje webowe i przechowywanie danych w chmurze, 2. możliwość wprowadzania danych różnymi kanałami i synchronizację bazy (np. aplikacja desktopowa + aplikacje webowe + aplikacje mobilne), 3. coraz częstsze stosowanie w bazach muzealnych ontologii informatycznych oraz sieci semantycznych, 4. konieczność komunikowania się baz danych nie tylko między sobą (współpraca między muzeami), ale także z innymi serwisami (publikacja w internecie, Europeana itd.). Patrząc tylko na tych kilka problemów, z którymi muszę się mierzyć w codziennej pracy zarówno dla instytucji polskich, jak i francuskich, wydaje mi się, że mogłam się była domyślić.
  3. Jednak trzecią przesłanką, która powinna była mnie upewnić, że stoisko przeżyje oblężenie spragnionych nowych systemów do zarządzania kolekcjami muzealników (podobnie jak i stoiska konkurencji) były warsztaty i wykłady zorganizowane w ramach targów. Na 26 wydarzeń tego typu, cztery odnosiły się do zarządzania kolekcją i wykorzystywania baz komputerowych. To 15%, czyli znaczący odsetek. Przyznać jednak muszę, że zainteresowanie nimi było niewielkie. Szczególnie w porównaniu z mistrzowskimi warsztatami prowadzonymi przez Nancy Proctor, gdy przestrzeń przeznaczona na konferencje pękała w szwach. W sumie szkoda, muszę przyznać, bo z tego, co zdążyłam usłyszeć, cztery prezentacje firmowe poświęcone kolekcjom, były ciekawsze i bardziej innowacyjne niż to, co zaprezentowała pani Proctor w zakresie innowacji, nomen omen. Najwyraźniej idee przez nią propagowane jeszcze nie zakorzeniły się na tyle silnie w muzeach europejskich, by publika muzealna była gotowa przejść do kolejnych tematów.

 

Tymi kolejnymi tematami jest właśnie zarządzanie kolekcjami, wykorzystanie nowych technologii nie tylko do wzmacniania roli muzeów na zewnątrz, lecz przede wszystkim do tego, co stanowi jądro pracy muzealnej: opracowywanie obiektów, precyzyjny opis, zarządzanie ruchem muzealiów, słowem – tworzenie bazy wiedzy o elastycznym modelu danych, odwdzięczającej się pracującym na niej muzealnikom rezultatami wyszukiwania. Dopiero bowiem posługując się tymi narzędziami wewnętrznymi, mając kolekcję w pełni skatalogowaną, możemy przechodzić do tego, co propaguje Nancy Proctor. Niestety, warunki zewnętrzne nie sprzyjają temu, by można było spokojnie skupić się na pracy na samej kolekcji – to już jednak inny temat.

Kończąc

Targi SimeSitem z roku na rok pokazują coraz silniej, że rośnie znaczenie usług i produktów przeznaczonych na zewnątrz (nawet w kontekście zarządzania kolekcjami zawsze pada pytanie: jak można ten system wykorzystać dla tzw. szerokiej publiki, czyli jak ten system integruje się np. z galerią online, z aplikacjami mobilnymi). Liczy się komunikacja ze zwiedzającymi, udostępnianie informacji, otwartość. To widać i w tym, co oferują wystawcy, i w tym, o co pytają zwiedzający.

Wracam więc z Paryża pełna gotowości do pracy, wzbogacona kilkoma cennymi uwagami, którymi podzielili się odbiorcy w czasie prezentacji systemu na naszym stoisku. Obejrzałam dokładnie ofertę konkurencji, upewniając się, że pod względem funkcjonalności systemom, które współtworzę, nie brakuje nic, a wręcz przewyższają firmy działające na rynku światowym w zakresie ergonomii czy modelu danych. Zaczynam myśleć o kolejnym SimeSitem i o tym, co za rok w największym stopniu będzie zaprzątać muzealników i ich komercyjnych partnerów. Stawiam – ponownie – na marketing w mediach społecznych i, ogólnie, komunikację muzeów z odbiorcami ich oferty.

Nie zrobiłam, niestety, zdjęć – jestem marnym fotografem, na dodatek wyposażonym tylko w aparat w zamulonym smartfonie. Zachęcam do przyjazdu za rok na SimeSitem, przyjazne stoisko pełne ludzi mówiących po polsku z pewnością tam będzie!

* Mam na myśli Sacroexpo i Expositio. Może jest to teren do zagospodarowania?

** To lekka przesada: w 2011 roku, w styczniu, mogliśmy mówić tylko o iPadach; tablety na Androidzie, nie wspominając o innych systemach, dopiero raczkowały).

*** Jako wykorzystanie wewnętrzne rozumiem: 1. używanie przez pracowników np. tabletów do pewnych czynności wewnątrz muzeum, 2. tworzenie stanowisk multimedialnych z wmontowanymi tabletami lub smartfonami, 3. tworzenie aplikacji uzupełniających zwiedzanie wystawy, wykorzystujących QR kody, przetwarzających obiekty na wystawie za pomocą rozszerzonej rzeczywistości itd. 4. tworzenie przewodników na wystawę (audio/multimedialnych) w formie aplikacji, do ściągnięcia przez zwiedzających na ich własne urządzenia lub wypożyczania urządzeń przez instytucję. Wykorzystanie zewnętrzne zaczyna się w punktach 3 i 4, gdy zwiedzający wychodzi z aplikacją muzealną poza gmach i, na przykład w domu, przegląda kolekcję udostępnioną online w postaci galerii czy też zwiedza wirtualne wystawy tematyczne. Innym rodzajem wykorzystania zewnętrznego jest tworzenie aplikacji służących do zwiedzania miasta (np. Londinium, o którym już pisałam), z zastosowaniem geolokalizacji, rozszerzonej rzeczywistości itd.

LinkedInShare

Rozszerzona rzeczywistość: odrobina teorii oraz aplikacja, czyli Londinium zaprasza

Wiele jest aplikacji wykorzystujących rozszerzoną rzeczywistość – jak w polszczyźnie przyjęło się nazywać augmented reality – choć faktycznie mamy do czynienia w przeważającej (jeśli nie przytłaczającej) większości z nich z rzeczywistością zmodyfikowaną, czyli mediated reality. Przykłady można mnożyć i, o ile tylko starczy mi sił i samozaparcia, będę to robić. Tym bardziej, że wreszcie rozszerzona rzeczywistość pojawia się w Polsce w polskich aplikacjach, w dyskusjach medialnych, ma nareszcie szansę zakorzenić się w świadomości ludzi kultury, nie zawsze chętnie przyjmujących nowinki technologiczne.

Tu dygresja: dlaczego ludzie kultury czy też szerzej, humaniści, mają opory przed przyjęciem rozszerzonej rzeczywistości? Wiązałabym to z poczuciem swoistego „kompleksu nauki”, który dotyka wielu historyków (szczególnie jeśli przeczytają Nędzę historycyzmu Karla Poppera). Wydaje im się mianowicie, że jeśli przyjmą rozszerzoną rzeczywistość, to dadzą dodatkową broń krytykom historii jako nauki. Skoro wszystko jest relatywne, powiedzą owi, to jakże przeszłość nie, jak można ustanowić  jakiekolwiek prawa i zastosować niezmienne wskaźniki do badania dziejów. Podobne odczucia, być może, towarzyszą przedstawicielom innych dyscyplin humanistyki.

Innym powodem dla odrzucania rozszerzonej rzeczywistości jest nieufność wobec zbyt krzykliwych jej przejawów. Z rozszerzoną rzeczywistością bowiem zbyt łatwo sie utożsamia na przykład multimedia stosowane w wystawach, ekrany czy panele dotykowe, na których widzimy „świat, jak on niegdyś wyglądał”. Świadomie nawiązuję tu do Leopolda Rankego i jego zawołania o pisanie historii „wie es eigentlich gewesen” – „takiej, jaką ona niegdyś była”.

Czy w takim razie, kolokwialnie rzucając się na rozszerzoną rzeczywistość, nie wracamy tym samym do punktu, z którego historiografia lub, szerzej, uprawianie, badanie i przedstawianie przeszłości, wyszła niemal 150 lat temu, i który, szczęśliwie, porzucała na przestrzeni lat pięćdziesięciu z okładem? Wśród krytyków takiego postrzegania historii można wymienić na przykład E.H. Carra, cios temu podejściu zadały pokolenia Annalistów (szczególnie Ferdynand Braudel), oraz późniejsi, wywodzący się z tego środowiska we Francji badacze pamięci, sięgający do zdobyczy międzywojennej socjologii, nawiązujący do Maurice’a Halbwachsa (np. Pierre Nora, a w innych kręgach badaczy-humanistów np. Marie-Claire Lavabre we Francji czy Peter Burke w Wielkiej Brytanii oraz Jan Assmann i Aleida Assmann w Niemczech), a ostatecznie dobił postmodernizm, choć nie tak silny w historiografii właśnie jak gdzie indziej w humanistyce? Czy nie jest tak, że ze wszelkich sił starając się wykorzystać nowoczesną technologię i pokazując, jak to kiedyś było, nie wracamy do najbardziej tradycyjnego sposobu reprezentowania przeszłości? Czy przypadkiem nie kręcimy sobie, my, humaniści pracujący na rzecz nowoczesnych, pełnych multimediów muzeów, aplikacji na smartfony i tablety i tak dalej, sznura na nasze własne szyje?

Dochodzę do kluczowego w takim razie pytania. Czy nie mamy do czynienia z przełomowym momentem w historiografii?

Porzucę rozważania teoretyczne, aczkolwiek z wielkim żalem, deklarując zarazem chęć powrotu do nich w innym być może miejscu, i wracam do głównego problemu, czyli rozszerzonej rzeczywistości, a w zasadzie aplikacji, o której ostatnio czytałam i która mnie bardzo zainteresowała.

Streetmusuem: Londinium

Aplikacja powstała w wyniku współpracy Museum of London i TV Channel History, jej celem jest pokazać użytkownikom obecność Rzymian w stolicy Wielkiej Brytanii. Aktualnie jest dostępna tylko na iPhone’y i iPady, nie ma wersji na Androida ani BlackBerry. Póki co zatem tylko użytkownicy iOS mogą zapuścić się w miasto, by, celując we współczesne budowle swoim urządzeniem, oglądać przygotowane filmy i rekonstrukcje, np. rzymski amfiteatr tam, gdzie dzisiaj stoi Guildhall, na którego arenie walczą gladiatorzy.

Dzięki tej aplikacji da się nie tylko oglądać, ale dosłownie „wykopywać” obiekty pochodzące ze zbiorów archeologicznych Muzeum Londynu. Takie ujęcie to rozszerzona rzeczywistość, którą poddajemy zmianom; każdy, kto ściągnie aplikację, odkopie zatem na przykład monety (pocierając palcem ekran iPhone’a czy iPada: czwarty ze slajdów). Pracownicy Museum of London odpowiedzialni za przygotowanie merytorycznego kontentu do tej aplikacji wyrazili nadzieję, że wywoła to zainteresowanie użytkowników pozostałymi cennymi obiektami ze zbiorów i dzięki temu pojawią się na wystawie:

I really want people to absorb history, that there’s more to it than the museum or gallery (Roy Stephenson: London Museum of Archeology).

Aplikacja jest wyposażona w mapę, która po pierwsze pozwala umiejscowić zabytki Londinium w dzisiejszym Londynie – mapa starożytnego miasta jest nałożona na współczesną, a po drugie umożliwia przejście wycieczki wytyczoną trasą tak, by nie pominąć żadnej z przygotowanych atrakcji. Ostatecznym celem (i jak sądzę nadrzędnym dla twórców aplikacji) jest to, by użytkownicy przyszli do Muzeum Londynu na wystawę starożytnych zabytków. Widać tu zatem ścisłą zależność między produkowaniem tego rodzaju aplikacji, a tradycyjną działalnością muzealną. Na wystawie, bowiem (czytamy na stronie poświęconej Streetmuseum: Londinium), można nabytą w czasie zwiedzania w rozszerzonej rzeczywistości wiedzę uzupełnić o informacje, jak starożytne miasto przekształciło się w stolicę świata oraz obejrzeć z bliska obiekty wykorzystane w aplikacji.

Dodatkową atrakcją są efekty dźwiękowe, według nadziei wyrażanych przez autorów aplikacji, mające przybliżać hałas rzymskiej ulicy. Jako zaletę przedstawia się możliwość przejścia przez miasto wyjątkową, odpowiednio przygotowaną trasą, dzięki której użytkownicy zyskają

a very tailored, curated experience (Kevin Brown, Brothers and Sisters).

Słowo curate robi karierę, mimo pierwotnego znaczenia, które zdecydowanie zmienia, nawiązując do muzealnego curator. Od razu zaznaczę, że celowo nie sprawdzam podstawowych znaczeń tych słów w słownikach, ale czerpię z Wikipedii, z wiedzy „ludowej”.

Wracając do definicji przywołanych na początku i następujących po nich rozważań o historiografii: czy taka aplikacja to jest już augmented, czy jeszcze mediated reality? Jakie znaczenie ma dla tych pojęć kwestia interaktywności (w tym przypadku wykopywanie skarbu)? Wreszcie, czy pokazywanie historii, jaka ona była, jest nawiązaniem – nawet nieświadomym – do rankowskiego postulatu? Czy możemy więc powiedzieć, że historia się powtarza? Że historia jak Uroboros zjada swój ogon, by odrodzić się na nowo i na nowo poszukiwać jedynej słusznej metody reprezentowania przeszłości?

Wiele pytań. Obiecuję sobie, że powrócę do takich dwóch problemów: 1. Teoretyczne rozważania o związku między prawdą historyczną i jej reprezentacją w historiografii, jak postulowana przez Rankego, a dzisiejszymi muzeami, interaktywnymi wycieczkami, rozszerzoną rzeczywistością; 2. Pojęcie curate i jego znaczenie dla przekazywania wiedzy (moja prywatna teoria durszlaka).

 

***

 

Streetmuseum: Londinium, bezpłatna applikacja dostępna w iTunes (iPhone i iPad), przygotowana przez Museum of London i TV Channel History, opracowanie techniczne: firma Brothers and Sisters.

Korzystałam z:

– materiałów zamieszczonych na oficjalnej stronie Museum of London poświęconej aplikacji: http://www.museumoflondon.org.uk/Resources/app/Streetmuseum-Londinium/index.h…>

– informacji i kilku zdjęć w oficjalnych materiałach TV Channel History: http://www.history.co.uk/features/londinium-app/street-museum-app.html#bottom… (zdjęcia w zakładce „Take a tour”),

– doniesienia w CNN na temat aplikacji, gdzie można znaleźć cytowane przeze mnie wypowiedzi osób związanych z projektem: http://edition.cnn.com/2011/TECH/innovation/07/29/roman.london.app/.

>

Komentarze, cz. 1

Komentarze, cz. 1

Komentarze, cz. 2

Komentarze, cz. 2

LinkedInShare