Coś dla kociarzy! New Dorling Kindersley Multimedia DK Eyewitness Virtual Reality Cats Popular

Cokolwiek by to nie było, zaintrygowało mnie szalenie. Opis jeszcze bardziej wzmaga moją ciekawość, co to może być?!

Imagine your own virtual museum devoted to cats! Take a guided tour or wander at will through the interactive exhibits in this groundbreaking disk and enter the intriguing world of cats. Kids will have so much fun with Eyewitness Virtual Reality Cat that they won’t even know that it is an educational program!

  • Eyewitness Virtual Reality Cats.
  • Begin a guided tour or wander through the exhibits at your own pace.
  • You will learn about the history of the cat and every cat species, their habitats, personalities, and survival techniques.
  • Witness speeding cheetahs bringing down their prey.
  • Product images may differ from actual product appearance.

 

Niesamowite, prawda? Jest tu wszystko – augmented reality, virtual museum, virtual reality i koty. Żyć nie umierać za jedyne 15,99 USD po zniżce.

Ja tymczasem wybiorę zwykłe, rude, codzienne reality.

LinkedInShare

Panoramiczne zwiedzanie a wirtualne muzeum – kilka słów o Mauzoleum Rumiego w Konyi (Turcja)

Nie uważam panoram za muzea wirtualne, choć często tak się je określa. Dlaczego? To poważna dyskusja o tym, czym w ogóle jest wirtualne muzeum i jeszcze nie zebrałam sił, by napisać, co o tym myślę. Tymczasem wydaje mi się, że panoramy, niezwykle popularne dzięki swojej widowiskowości, to element wirtualnego zwiedzania. Nie załatwiają wszystkiego, nie pokazują wszystkiego, ale są piękne.

Przykład mauzoleum i muzeum Rumiego według mnie zasługuje na kilka słów i rzut okiem, nie tylko ze względu na postać samego Rumiego, ale i na to, jak to miejsce pokazano. Panorama zajmuje fragment ekranu (można przejść do trybu pełnoekranowego) i na dole mamy kilka elementów zasługujących na uwagę: opis obiektów tworzących kompleks muzealny, listę wyboru miejsc, które chcemy zobaczyć w ujęciu panoramicznym i te same miejsca zaznaczone na planie – również tu, klikając na punkty, możemy przejść bezpośrednio do tych panoram. Możemy dzięki temu sami przygotować własną wirtualną wizytę w tych miejscach, które nas interesują, nawet wybrać dzień lub noc, bo dla kilku miejsc przygotowano takie opcje. Brakuje tu paru elementów, które sprawiłyby, że zwiedzanie panoramiczne przekształciłoby się w zwiedzanie wirtualnego muzeum. Choć możemy np. wejść do środka, to nie obejrzymy eksponatów, nie da się kliknąć na nie i przejść do innych form prezentacji poza panoramą.

Rumi należy do świętych sufickich, był teologiem, filozofem, myślicielem, w jakich ten cudowny XIII wiek obfitował – czas już po krucjatach, jeszcze przed renesansem.

Najważniejsze jednak to, że to jeden z najbardziej niezwykłych mistyków w przeszłości. Jego spuścizna jest ważna nie tylko dla islamu, ale i dla wyznawców judaizmu czy chrześcijaństwa. Jego poezja zachwyca do dziś.

wstańcie zakochani i ku niebu lećmy,
widzieliśmy ten świat, ku tamtemu więc lećmy.

[Gazal I]

Miłość mówi: słuszna twa mowa, ale nie patrz na siebie,
jam jest jak wiatr, a tyś jak ogień – to ja wzbudziłam ciebie.

[Gazal XIII]

Rumi założył bractwo wirujących derwiszy. Kto raz ich widział w transie, ten nigdy tego nie zapomni. Mam do dziś przed oczyma widowisko, którego byłam świadkiem w Kairze, w zakamarkach, do których zaprowadziła nas osoba „wiedząca”. Spektakl był darmowy, derwisze tańczyli przed turystami, a jednocześnie odprawiali swój rytuał. A może to taka Cepelia, a tylko wmawiam sobie, że uczestniczyłam w czymś, czego nie da się słowami opowiedzieć, co sprawiło, że świat, uczucia, czas wirowało we mnie jeszcze i pulsowało długo po tym, jak szerokie spódnice wirować przestały, ucichła muzyka kreowana przez bębenki i metalowe kastaniety w dłoniach tańczących?

kto widział taką truciznę i takie lekarstwo, jak flet?
kto widział takiego druha, tak tęskniącego, jak flet?
flet mówi o drodze, która jest drogą krwi,
opowiada o Madżnunie i o jego miłości.*
tylko ten, kto zmysły stracił sens ten pojąć może,
tylko uszom język swój towar sprzedać może.
w smutku naszym dni rachubę czasu postradały,
gdyż dni nasze z naszą rozpaczą razem wędrowały…

[Pieśń fletu]

Flet, to oczywiście nej; o neju po polsku nie znalazłam nic ciekawego, więc z braku laku wikipedia musi wystarczyć.

Za każdym razem, gdy jestem w Turcji, obiecuję sobie, że w końcu kupię nej i będę na nim grać. Nej brzmi tak, że serce pęka i scala się na nowo. Nihavent! – posłuchajcie sami:

i jeszcze tu:

Wracając do muzeum i panoramicznego zwiedzania: można też odwiedzieć muzealną stronę (jakoś dziwnie nie działa mi wersja angielska), a na niej, o ile dobrze rozumiem, obejrzeć np. widoki z kamer zamieszczonych w różnych punktach kompleksu.

Rumiego warto poznać, choćby dzięki panoramicznej przechadzce po jego mauzoleum, ale to powinien być zaledwie początek wielkiej przygody z tym wielkim myślicielem.

LinkedInShare

Wirtualne muzeum powstanie na zgliszczach państwowego bankructwa – przetarg w Grecji

Same ciekawe wieści z frontu greckiej upadłości. Państwo plajtuje, a przetarg płynie dalej – jedyne 813 000 euro ma kosztować wirtualne muzeum oraz programy edukacyjne tworzone na potrzeby Opery Narodowej w Atenach.

Dla ciekawych – tekst po grecku i tłumaczenie (by Google Translator).

Τρεις για την Εθνική Λυρική Σκηνή

Τρεις κοινοπραξίες διεκδικούν το ποσό των 813.000 ευρώ για τη δημιουργία εικονικού εκπαιδευτικού Μουσείου Όπερας κι εκπαιδευτικών προγραμμάτων με τη χρήση Τεχνολογιών Πληροφορίας και Επικοινωνίας (ΤΠΕ).

Πρόκειται για τις ενώσεις εταιρειών zannet/All-Web, ATC/Exodus και PostScriptum/eworx. Στόχος της Εθνικής Λυρικής Σκηνής είναι η δημιουργία ενός εικονικού Μουσείου Όπερας, με έντονα διαδραστικό χαρακτήρα.

 

Three of the National Opera

Three consortia are competing for the amount of 813,000 euros for the creation of virtual educational museum and opera education programs using Information and Communication Technologies (ICTs).

This association of companies zannet / All-Web, ATC / Exodus and PostScriptum / eworx. The aim of the National Opera is to create a virtual museum Opera, with strong interactive character.

Pytanie: czy wiecie, ile normalnie może/powinno kosztować wirtualne muzeum i oprogramowanie (bo rozumiem, że „opera education programs” to software, a nie program ramowy towarzyszący wirtualnemu muzeum) do niego? Czy wiecie, ile kosztuje prosty program prezentujący zbiory w internecie? Czy potraficie sobie wyobrazić, jakiego rzędu kwoty to są? Pewnie nie. Więc powiem wam, że to jest przepiękny przykład na to, dlaczego Grecja bankrutuje, bo przetarg powinien opiewać na sumę dziesięciokrotnie niższą. Tak, około 80 000 euro, nie 800 000 euro.

LinkedInShare

Miesiąc mieszkania w muzeum – oferta z Chicago

Muzeum Nauki i Przemysłu – Museum of Science and Industry w Chicago po raz drugi ogłosiło konkurs na spędzenie miesiąca w muzeum!

Rok temu Kate McGroarty przez muzeum żyła w muzeum – 24 godziny na dobę – uczestniczyła w pracach wewnątrzmuzealnych, spotykała się ze zwiedzającymi i tak dalej. Jej blog, prowadzony w ciągu tego miesiąca, można poczytać i dowiedzieć się, co zwycięzca tegorocznego konkursu będzie robił.

„To live and breathe science” – to kwintesencja zadań na ten czas, po którego zakończeniu wyjdzie się z muzeum z technicznymi pamiątkami, wiedzą, bezcennymi wspomnieniami i czekiem na 10 000 USD.

Do dzieła! Ze strony muzeum trzeba ściągnąć kwestionariusz (podoba mi się, że na kwestionariuszu jest fotokod) do wypełnienia i odesłać go przed 22 lipca. Poza tym dokumentem należy napisać esej, uzasadniający w 500 słowach dlaczego chce się to zrobić, nakręcić 60-sekundowy film, w którym trzeba zaprezentować siebie, swoją kreatywność, potrzebę spędzenia tych dni w muzeum i co ma z tego wyniknąć dla instytucji i dla Ciebie oraz dlaczego to właśnie Ty jesteś osobą, którą muzeum ma wybrać.

Ankieta do wypełnienia jest zupełnie inaczej skonstruowana niż te ankiety, z którymi możemy mieć do czynienia w polskich muzeach, bez względu na to, o co chodzi. Żartobliwy ton, który przebija przez niemal wszystkie instrukcje, pojawia się już w informacjach wstępnych (przy omówieniu filmu autorzy opisu dają wskazówkę: eksperyment z mentosem w Coca-Coli widzieliśmy już tysiąc razy), ale później lekki ton dominuje nawet w poważnych pytaniach. Sama konstrukcja ankiety daje wiele do myślenia – mam na myśli przemieszanie różnych bloków i przechodzenie z jednego do drugiego właściwie bez zapowiedzi. Żart widać na przykład w tym miejscu:

Where do you fall in the spectrum: Strictly a word processor/email person … Somewhat savvy with digital and social media … Total whiz at anything with 1s and 0s?

Gdy jednak trzeba powiedzieć o sobie coś istotnego, pojawia się ton poważny:

Obviously, Month at the Museum is a very public process, involving the resources and audience of the worldwide Interwebs. Is there anything in your past or background that you would find embarrassing to have come to light?

Moją uwagę zwróciło także pytanie o to, czy kandydat prowadzi bloga, ma konto na twitterze, przygotowuje podcasty czy w ogóle jest zaangażowany i gdzie w media społeczne. W tej chwili jest już tak, że jeśli nie ma Cię w mediach społecznych – nie istniejesz, nie masz się czym pochwalić. Najlepszy list motywacyjny i porażające portfolio musi mieć fundament w ludziach, którzy mogą potwierdzić ich jakość, śledząc Cię na twitterze, czytając Twojego bloga, ściągając podcasty.

Pisałam „do dzieła”, ale ostrzegam wszystkich, którzy zanim dotarli do tych słów, zarezerwowali już bilet do Chicago, że oferta skierowana jest do tych, którzy mają prawo otrzymywać w USA wynagrodzenie za usługi, czyli turystyczna wiza uniemożliwia ubieganie się o tę fuchę.

Na koniec jedno pytanie z ankiety, które bardzo mi się podoba”

How would you describe your energy level? (Anywhere between couch potato to Boston Marathon runner.)

Zastanawiam się, jak to ładnie powiedzieć, pozostając w stylu narzuconym przez tych, którzy dokument przygotowali, że jestem biurkowo-komputerowym pająkiem i co to mówi o moim poziomie energii…

LinkedInShare

Ciuchy w muzeum, czyli The Fashion World of Jean-Paul Gaultier – wystawa w Montreal Museum of Fine Arts

Syreny, marynarze, muszle, gorsety, koturny, spirale na plecach, wąsy na głowie… Świat mody Jeana-Paula Gaultier kusi na czasowej wystawie niedawno otwartej w Montrealu, w Muzeum Sztuk Pięknych.

To nie wystawa wirtualna, a tylko internetowa wizytówka prawdziwej wystawy, ale jakże interesującej, jakże przyciągającej uwagę! Nie ma tu elementów interaktywnych, a nawet galeria zdjęć z wernisażu została przygotowana w taki sposób, żeby zwiedzającego zdenerwować (otwarte zdjęcie trzeba zamknąć, żeby otworzyć kolejne), a warto obejrzeć te zdjęcia, podpatrzyć, kto i co nosi na sobie!

Cieszy opis poszczególnych części wystawy – nie jest bardzo szczegółowy, ale tak napisany, że można sobie stworzyć wizję tego, co i jak zostało pokazane. I pójść na wystawę, zobaczyć, co kurator faktycznie przygotował. Szkoda, że w zakładce „Animated mannequins” nie można zobaczyć, o co tak naprawdę chodzi z tymi twarzami, techniką ożywiania twarzy manekinów, wymyśloną już ponad 15 lat temu.

Zainteresował mnie szczególnie program towarzyszący wystawie – pokazy filmów, które inspirowały twórcę, do których stworzył stroje, a także filmów dokumentalnych z jego udziałem. Kilka z tych filmów należy do moich ulubionych – Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek, Miasteczko zaginionych dzieci, a na przykład takiego filmu, jak Falbalas, czyli Ludzie i manekiny, w ogóle nie znałam i z pewnością będę szukać! Niezwykłe są tematy wykładów; zamiast proponować „naukowe” opisy dzieła twórcy mody lub wpisywać je kulturoznawczo w kontekst światowej kultury planujący ten cykl dali np. możliwość zapoznania się ze światem piór w modzie i haftu. Na haft wybrałabym się sama…

Kto nie jedzie do Montrealu, może wybrać się do Dallas, San Francisco, Madrydu lub Amsterdamu – w Europie wystawa zjawi się w 2012 i 2013 roku. Czyli już po końcu świata.

Internetowa zapowiedź tradycyjnej wystawy jest ważna i należy ją zapamiętać; ta, być może, nie jest najlepszym wzorem, ale dzięki denerwującym drobiazgom i usterkom zapamiętamy ją lepiej, ucząc się, co trzeba zrobić, by wizytówka zachęcała do przyjścia na wystawę. W tym przypadku na Świat mody Jeana-Paula Gaultier przyjdą wszyscy, jakkolwiek by ta strona nie wyglądała. Jeszcze jedno, bilet normalny – 15 dolarów kanadyjskich.

LinkedInShare

Bruce Chatwin w słowach Janusza Majcherka („Zeszyty Literackie”)

Janusz Majcherek napisał bardzo luźny esej poświęcony Chatwinowi, który bezapelacyjnie jest jednym z moich najukochańszych pisarzy. Opublikowany został ten esej w ostatnim, tj. 114 numerze „Zeszytów Literackich”.

Bruce Chatwin, ekspert, a później dyrektor Sotheby’s, miał problemy ze wzrokiem – zalecono mu wyjazd do Afryki, dla odpoczynku. Szczęśliwe lata sześćdziesiąte, gdy prosperity panowało na całej planecie, a ekspertem u Sotheby’s mógł zostać człowiek bez piętnastu doktoratów… Chatwin wyjechał i nigdy już do Sotheby’s nie wrócił, za co jestem mu wdzięczna. Zaczął pisać – najpierw dla „Sunday Times Magazine”, a potem dla siebie. Pisał w moleskine’ach, notesach w czarną oprawę, notesach, w których nigdy – właśnie dlatego – nie będę pisać. Zbyt wielki to symbol dla mnie.

[Zdjęcie Chatwina zabrałam z witryny „Zeszytów Literackich”; proszę mi zabronić, jeśli nie mogę. Ogromnie mi się podoba… Ogromnie!]

Pisarstwo Chatwina to wzór stylu, takiego, jaki mnie pociąga. Osiągnął mistrzostwo w lapidarności, aforyczności, metaforyczności, poetyzacji narracji prozą. Jego twórczość to mieszanka fikcji i faktów – nie wiesz, nie jesteś w stanie oddzielić prawdy od nieprawdy, zmyślenia i wyobraźni Autora od tego, co „naprawdę się wydarzyło” i jak to „naprawdę jest”. To także opowieści drogi, twórczość reportera, ciekawego wszystkiego, podglądającego wszystkich, zaprzyjaźniającego się z każdym, a to dla nas, czytelników, byśmy mogli odczuć to, co poczuł nasz człowiek w drodze. Jeżeli mottem mojego życia jest to, że się przemieszczam, to jedynie dzięki Chatwinowi tak się stało, a przemieszczanie nie musi być fizyczne; niekoniecznie potrzebuję podróżować, by się przemieszczać. Poszukuję ciągle nowych inspiracji, nowych informacji, które dokładają odrobinę cementu lub cegłę wzmacniającą konstrukcję, jaką jestem. Przemieszczam się, bo myślę i szukam. Chatwin mnie tego nauczył.

Esej Janusza Majcherka ma w zamierzeniu naśladować zderzenie Chatwina ze światem filmu. Jest i strumieniem świadomości, i przemieszczaniem się (skakaniem po czasie i wydarzeniach). Szkoda tylko, że nie bardzo to wyszło i w ujęciu pana Majcherka temat rysuje się chaotycznie, niezrozumiale, niepewnie chwieje się na postumencie, jakie tworzą słowa autora eseju. Nawiasem mówiąc, posługuję się tym słowem, a wcale nie jestem do niego przekonana – w pierwszym zdaniu napisałam „bardzo luźny esej” i tak to widzę: próbka ledwo, szkic, szkicyk, bym nawet powiedziała.

Czepiam się, znowu. Być może, ale ktoś, kto z postacią Chatwina i z jego książkami nie miał do czynienia, ten nie sięgnie po nie; nie zachęcą go te swobodne uwagi, bardziej skoncentrowane na tym, by pokazać, jaki Chatwin był „inny”, a nie co dla nas zostawił i dlaczego jest ważne jego pisarstwo. Zgubiłam się w problemach towarzyszących ekranizacji poszczególnych książek Chatwina, już nie wiem, kto którą zrobił, choć wszystkie filmy widziałam, a książki czytałam. Nie rozumiem, czemu ma służyć wprowadzenie literackich inspiracji Chatwina, jeśli faktycznie nie o źródła jego pisarstwa chodzi – bo przecież literackie inspiracje Chatwina w niewielkim stopniu, jak udokumentował autor eseju, mają związek z ekranizacjami jego książek. Kolejne romanse tego pisarza są przedstawione tak, jakby z jednej strony pan Majcherek chciał bardzo o nich napisać, a z drugiej – trochę się wstydził, bo to romanse gejowskie, a ja się tylko pytam, czy naprawdę o to chodziło w związkach Chatwina z filmem?

Dwa przykłady na przedziwny chaos narracyjny panujący w całości:

Poznali się w 1969 roku w domu Cary’ego Welcha, kolekcjonera sztuki, zwłaszcza indyjskich miniatur, z którym Chatwina łączyła zażyła przyjaźń;

Zastanawiam się, jak do całego tekstu ma się informacja o „indyjskich miniaturach”, poza tym, że w domu tego kolekcjonera Chatwin poznał Jamesa Ivory’ego (nb. jego ekranizacje E.M. Forstera są obowiązkowe do obejrzenia, a sam Forster – do poczytania). Ciekawe, czy figurki owe indyjskie wpłynęły w szczególny sposób na tę znajomość, hihi, może były wyuzdane!

Podróżując po Francji, odwiedzili Stephena Spendera, a także jakichś bogatych angielskich gejów, którzy kupili całą wieś wraz z dekonsekrowanym kościołem.

Czy to jest świadectwo jakiegoś specjalnie rozpustnego życia, które Chatwin prowadził, ta wiadomość o „bogatych angielskich gejach”, bo – jak anegdotyczna strzelba Hitchcocka – nie eksploduje ten wtręt w dalszej części w żaden sposób – ta para na przykład nie sfinansowała ekranizacji którejś z książek.

Wystarczy tyle o Chatwinie wg Janusza Majcherka. Poczytajcie sami. Warto sięgnąć do tego numeru (tak sobie wyobrażam, bo jeszcze sama tego nie zrobiłam), bo zamieszczono w nim oryginalne teksty Chatwina i drugiego z moich kilku bogów literatury – W.G. Sebalda, podobnie niepokojącego, poruszającego każdy atom duszy mojej, słów pięknych i treści niezwykłych spragnionej, także tworzącego na granicy fikcji i świata realnego, świata przedmiotów i kwerend.

Zupełnie pomijam fakt, że w tym samym numerze jest też wspomnienie o Bohdanie Pocieju i szkic poświęcony Jerzemu Nowosielskiemu. Dla pamięci notuję.

LinkedInShare

Muzeum Porsche w Stuttgarcie – wirtualne oprowadzanie

Znowu samochody, tym razem zapierające dech w piersiach, czyli Porsche Museum w Stuttgarcie. To nie muzeum, ale film, dzięki któremu muzeum poznajemy. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że film nie został nakręcony na miejscu, w muzeum, ale jest efektem prac grafików komputerowych.

Piękna strona, niezwykle elegancka, ale takie przecież jest Porsche, czyż nie?

Tak, zdecydowanie, warto pamiętać o tym, że wirtualne muzeum potrzebuje także filmów, niekoniecznie nakręconych (choć tu akurat nie wiem), ale ruszające się obrazki zdecydowanie podkreślają wrażenie nierealności – a przecież trochę o to chodzi w wirtualnym muzeum. Zatem Muzeum Porsche i filmowy po nim spacer uczą nas tego, że film jest elementem niezbędnym.

PS Dlaczego wybrano narratora z akcentem tak charakterystycznym, może to szkocki?

LinkedInShare

Stała wystawa w Muzeum Żydowskim w Berlinie – wirtualna prezentacja

Parę minut temu zupełnie przypadkiem trafiłam na prezentację stałej wystawy Muzeum Żydowskiego w Berlinie. Celowo piszę „prezentację”, a nie „wirtualne muzeum”, bo trudno to, co Muzeum Żydowskie przygotowało, określić jako wirtualną wystawę czy wirtualne muzeum. Niemniej jednak bardzo mi się podobało parę minut spędzonych wirtualnie w Berlinie.

Strona Muzeum wygląda bardzo ładnie:

Na tle wnętrza Muzeum nałożono okno, w którym został zamieszczony timeline – przegląd historii Żydów od owocu granatu, do nowoczesnego dzieła sztuki. Wszystkie obiekty „po drodze” są krótko opisane w dymkach pojawiających się po najechaniu na odpowiednie miejsce, a po kliknięciu pojawia się szerszy opis tego obiektu, z możliwością przejścia do obiektu następnego i poprzedniego.

To okno nałożone na tło wnętrza budynku można zamknąć, wówczas dzieje się coś, czego – przyznaję – nie rozumiem.

Przesuwając myszką po ekranie, wymazujemy powłokę, którą wnętrze muzeum jakby jest pokryte i odkrywamy właśnie to wnętrze. To tylko nieruchome, nieklikalne zdjęcie, dlatego nie rozumiem jego przykrycia. Może czegoś nie znalazłam? Może czegoś nie wiem? Nie robi to na mnie szczególnego wrażenia, ot tyle, że zastanowiłam się, nie znajdując dla tego rozwiązania (na innych stronach tego Muzeum również możemy odkrywać tło – taka widocznie zasada).

Właściwie na tym się kończy wirtualna prezentacja wystawy. Sama kolekcja pokazana w ten sposób nie robi specjalnego wrażenia. Nie potrafię znaleźć wspólnego mianownika, poza szeroko pojętym „żydostwem” wszystkich eksponatów. Na przykład jeansy Levi-Straussa obok elektrycznego podgrzewacza do jajek wyprodukowanego przez AEG, w którego zarządzie zasiadał Walther Rathenau, pochodzenia żydowskiego. Czepiam się, niewątpliwie, ale czy jest to kultura żydowska? Czy możemy z całą pewnością stwierdzić, że zarówno Levi-Strauss, jak i Rathenau takie rzeczy stworzyli, bo byli Żydami? To temat na wielką dyskusję, tym bardziej, że nie widziałam ekspozycji na żywo, więc nie mogę się wypowiadać o tym, jaki jest jej cel, misja, treść. Bardzo bym chciała, bo to jeden z najbardziej interesujących mnie tematów, historia Żydów. Czyli kwestie merytoryczne pozostawiam na później, na czas, gdy tę wystawę zobaczę w realu. A kiedy to będzie, tego niestety nie wiem.

Jeszcze kilka słów o samej prezentacji. Podoba mi się, że można się nią w prosty sposób dzielić – są bezpośrednie linki do facebooka, twittera, delicious i kilku innych. Łatwo można też polubić Muzeum na facebooku i przejść do kanału YouTube. To są drobiazgi, które należą do standardu, choć niekiedy ich brakuje. Tak naprawdę ciekawe rzeczy można obejrzeć, klikając w ikonkę „online showcase”. Tu są cuda!

Wyobraźcie sobie, że niemal każdy z elementów tego collage’u jest klikalny i prowadzi do nowego okna, w którym animowane obrazki ilustrują nagrane historie.

W innym showcase oglądamy pocztówki, na które nałożono dymki z wyjaśnieniami do rytuałów żydowskich. Bardzo fajny sposób uczenia o pewnych rzeczach. Lubię też wyjaśnienia o tym, czego w muzeum nie zobaczymy – opowieści kuratorów i innych pracowników, to zaglądanie im przez ramię, podglądanie ich pracy, czyli to, co zwykli zwiedzający lubią najbardziej.

 

Podsumowując, prezentacja Muzeum Żydowskiego w Berlinie podoba mi się – jest estetyczna, prosta w obsłudze, łatwo się po niej poruszać. Nie jest to jednak muzeum wirtualne, aczkolwiek kilka interesujących elementów takiego muzeum można tu znaleźć.

LinkedInShare