Category: życie

Śniegiem opętana nie śpię

Śnieg dopadł mnie tuż obok Krakowskiego Przedmieścia, po wyjściu z knajpy,zadymionej (!), w oparach piwa skąpanej i pełnej aromatów fajek wodnych.

Spacer po Marszałkowskiej postanowiłam zakończyć szybko,bo pijany bałwanek to nie „to”; tramwaj złośliwie wywiózł mnie jednak przystanek dalej i stało się,bałwanek trzeźwiał z każdym krokiem na Puławskiej.

Poranek rozczarował; zdjęcie z balkonu przed świtem obnażyło mizerię miasta, piękniejącego przecież w śnieżnej pelerynce.

W taki poranek przypominam sobie zapisany w pośpiechu rym o śniegu – zapowiedź zimy i opowieść o tej, która przychodzi. Nie nowe, ale też nie stare.

W śniegu cała się roztapiam
Śniegiem spadam i do lata
śniegiem rzucam siebie lekko,
z chłodu całe moje ciepło.

Kiedy w końcu śniegi spłyną,
kwietną śnieżną twą nowiną
jestem. Śnieżką, kulką będę
w śnieżnym pyle srebrną wszędzie.

Gdy ze śniegiem wrócę znowu,
będę chłodna już od progu.
Górą śniegu będę cała,
jak śnieg mokra, jak śnieg biała.

Screen Shot 2015-06-27 at 22.52.37

LinkedInShare

Buty na wyjście

Idąc do teatru, filharmonii, na imprezę, na spotkanie z klientem i u cioci, i po odbiór państwowych odznaczeń ubieramy się szczególnie. Starannie dobieramy strój – garnitur, garsonka, kolczyki, spinki do mankietów, prasujemy koszulę i spódnicę, do torebki wkładamy zapasowe pończochy… Dbamy o to, by nie tylko dobrze wyglądać, ale i czuć się swobodnie w ważnej chwili. Zachowujemy się też inaczej – wiadomo, że na imprezie powiemy coś innego niż w teatrze czy filharmonii, gdzie jednak będziemy szanować ciszę. Wyjątkowe sytuacje zakładają wyjątkowe zachowania.

Wychodząc z pracy, też trzeba tego dopilnować. Najważniejsze w tym są wszakże buty. Buty na wyjście.

Szukałam tych butów jeszcze przed wyjazdem do Chin. Czułam, że ten moment jest nieodległy, choć nie spodziewałam się, że przyjdzie znienacka, zaskakując mnie i nawet strasząc – butów bowiem nie było.

Szukałam ich w Krakowie, rozglądałam się za nimi w Szanghaju, przebiegłam Warszawę, tropiąc „te” buty, ale nic z tego. Wczoraj, gdy sprawa stała się paląca, rzuciłam wszystko, poszłam na całość. Buty musiały być.

Zdesperowana, zdenerwowana dzwoniłam, gadając o bzdurach, dzieląc się moim problemem, wysłuchując o problemach innych. Nie zmieniało to faktu, że miałam następnego dnia wyjść i butów nie miałam na wyjście.

Zadzwoniłam raz jeszcze, pomyślałam sobie: ktoś buty kupił, ja nie, bilans i tak jest na plus. Niech będzie. Wyjdę w nieswoich butach, na niemoich nogach. Dobrze. I wtedy je zobaczyłam. W deszczu lśniły na przyciemnionej już wystawie, tuż przed zamknięciem sklepu. „Czynne jeszcze?” – spytałam. „Tak, ale za 5 minut zamykamy” – powiedziała miła pani w pięknych okularach, ciepłym szalu, mając, mimo braku czasu, chęć na pogawędkę. Tyle czasu wystarczyło, bym obeszła sklep wokoło, myśląc, czy to właśnie „te”, „buty na wyjście”, decydując, że tak, mierząc prawego, po chwili lewego, płacąc, pakując, życząc wszystkiego dobrego, najlepszego i słysząc, że „ten kolor do pani doskonale pasuje”.

Pasuje. Fiolet na wyjście. Fioletowe buty na wyjście.

Piszę to wszystko wcześniej, gdy jeszcze w bieliźnie (fioletowej także – bądźmy konsekwentni – i francuskiej) i szlafroku powoli zaczynam zbierać się do ostatniego nieświadomego dnia pracy w muzeum i zarazem pierwszego świadomego. Bo dni jeszcze będzie kilka.Uroczyście inauguruję rytuał wyjścia z pracy. Dzień pierwszy: papiery i buty.

medium_2010-11-19_15.34.36

Screen Shot 2015-06-27 at 22.49.11

Screen Shot 2015-06-27 at 22.42.17

LinkedInShare