Janusz Majcherek napisał bardzo luźny esej poświęcony Chatwinowi, który bezapelacyjnie jest jednym z moich najukochańszych pisarzy. Opublikowany został ten esej w ostatnim, tj. 114 numerze „Zeszytów Literackich”.
Bruce Chatwin, ekspert, a później dyrektor Sotheby’s, miał problemy ze wzrokiem – zalecono mu wyjazd do Afryki, dla odpoczynku. Szczęśliwe lata sześćdziesiąte, gdy prosperity panowało na całej planecie, a ekspertem u Sotheby’s mógł zostać człowiek bez piętnastu doktoratów… Chatwin wyjechał i nigdy już do Sotheby’s nie wrócił, za co jestem mu wdzięczna. Zaczął pisać – najpierw dla „Sunday Times Magazine”, a potem dla siebie. Pisał w moleskine’ach, notesach w czarną oprawę, notesach, w których nigdy – właśnie dlatego – nie będę pisać. Zbyt wielki to symbol dla mnie.
[Zdjęcie Chatwina zabrałam z witryny „Zeszytów Literackich”; proszę mi zabronić, jeśli nie mogę. Ogromnie mi się podoba… Ogromnie!]
Pisarstwo Chatwina to wzór stylu, takiego, jaki mnie pociąga. Osiągnął mistrzostwo w lapidarności, aforyczności, metaforyczności, poetyzacji narracji prozą. Jego twórczość to mieszanka fikcji i faktów – nie wiesz, nie jesteś w stanie oddzielić prawdy od nieprawdy, zmyślenia i wyobraźni Autora od tego, co „naprawdę się wydarzyło” i jak to „naprawdę jest”. To także opowieści drogi, twórczość reportera, ciekawego wszystkiego, podglądającego wszystkich, zaprzyjaźniającego się z każdym, a to dla nas, czytelników, byśmy mogli odczuć to, co poczuł nasz człowiek w drodze. Jeżeli mottem mojego życia jest to, że się przemieszczam, to jedynie dzięki Chatwinowi tak się stało, a przemieszczanie nie musi być fizyczne; niekoniecznie potrzebuję podróżować, by się przemieszczać. Poszukuję ciągle nowych inspiracji, nowych informacji, które dokładają odrobinę cementu lub cegłę wzmacniającą konstrukcję, jaką jestem. Przemieszczam się, bo myślę i szukam. Chatwin mnie tego nauczył.
Esej Janusza Majcherka ma w zamierzeniu naśladować zderzenie Chatwina ze światem filmu. Jest i strumieniem świadomości, i przemieszczaniem się (skakaniem po czasie i wydarzeniach). Szkoda tylko, że nie bardzo to wyszło i w ujęciu pana Majcherka temat rysuje się chaotycznie, niezrozumiale, niepewnie chwieje się na postumencie, jakie tworzą słowa autora eseju. Nawiasem mówiąc, posługuję się tym słowem, a wcale nie jestem do niego przekonana – w pierwszym zdaniu napisałam „bardzo luźny esej” i tak to widzę: próbka ledwo, szkic, szkicyk, bym nawet powiedziała.
Czepiam się, znowu. Być może, ale ktoś, kto z postacią Chatwina i z jego książkami nie miał do czynienia, ten nie sięgnie po nie; nie zachęcą go te swobodne uwagi, bardziej skoncentrowane na tym, by pokazać, jaki Chatwin był „inny”, a nie co dla nas zostawił i dlaczego jest ważne jego pisarstwo. Zgubiłam się w problemach towarzyszących ekranizacji poszczególnych książek Chatwina, już nie wiem, kto którą zrobił, choć wszystkie filmy widziałam, a książki czytałam. Nie rozumiem, czemu ma służyć wprowadzenie literackich inspiracji Chatwina, jeśli faktycznie nie o źródła jego pisarstwa chodzi – bo przecież literackie inspiracje Chatwina w niewielkim stopniu, jak udokumentował autor eseju, mają związek z ekranizacjami jego książek. Kolejne romanse tego pisarza są przedstawione tak, jakby z jednej strony pan Majcherek chciał bardzo o nich napisać, a z drugiej – trochę się wstydził, bo to romanse gejowskie, a ja się tylko pytam, czy naprawdę o to chodziło w związkach Chatwina z filmem?
Dwa przykłady na przedziwny chaos narracyjny panujący w całości:
Poznali się w 1969 roku w domu Cary’ego Welcha, kolekcjonera sztuki, zwłaszcza indyjskich miniatur, z którym Chatwina łączyła zażyła przyjaźń;
Zastanawiam się, jak do całego tekstu ma się informacja o „indyjskich miniaturach”, poza tym, że w domu tego kolekcjonera Chatwin poznał Jamesa Ivory’ego (nb. jego ekranizacje E.M. Forstera są obowiązkowe do obejrzenia, a sam Forster – do poczytania). Ciekawe, czy figurki owe indyjskie wpłynęły w szczególny sposób na tę znajomość, hihi, może były wyuzdane!
Podróżując po Francji, odwiedzili Stephena Spendera, a także jakichś bogatych angielskich gejów, którzy kupili całą wieś wraz z dekonsekrowanym kościołem.
Czy to jest świadectwo jakiegoś specjalnie rozpustnego życia, które Chatwin prowadził, ta wiadomość o „bogatych angielskich gejach”, bo – jak anegdotyczna strzelba Hitchcocka – nie eksploduje ten wtręt w dalszej części w żaden sposób – ta para na przykład nie sfinansowała ekranizacji którejś z książek.
Wystarczy tyle o Chatwinie wg Janusza Majcherka. Poczytajcie sami. Warto sięgnąć do tego numeru (tak sobie wyobrażam, bo jeszcze sama tego nie zrobiłam), bo zamieszczono w nim oryginalne teksty Chatwina i drugiego z moich kilku bogów literatury – W.G. Sebalda, podobnie niepokojącego, poruszającego każdy atom duszy mojej, słów pięknych i treści niezwykłych spragnionej, także tworzącego na granicy fikcji i świata realnego, świata przedmiotów i kwerend.
Zupełnie pomijam fakt, że w tym samym numerze jest też wspomnienie o Bohdanie Pocieju i szkic poświęcony Jerzemu Nowosielskiemu. Dla pamięci notuję.
Dodaj komentarz