Stronię od polityki. Słusznie. Chyba? Na pewno. Polityka nie tylko mierzi, ale przede wszystkim dzieli, a ja mam ambicje łączenia, tworzenia wspólnoty i raczej zapominania o tym, co przyczynia się do przekształcania pęknięcia w betonie w przepaść. Przypadkowa wirtualna rozmowa sprawiła jednak, że zaczęłam się zastanawiać nad pewną sprawą, coraz bardziej dzielącą społeczeństwo, w którym przyszło mi żyć. Społeczeństwo, z którym przyszło mi się jednoczyć i coraz częściej rozstawać. Zanim przejdę do owej sprawy, krótkie westchnięcie.
Jakże łatwo kategoryzujemy: ty jesteś z prawicy – ty popierasz lewicę*. Ty chcesz mniejszego związku z Brukselą – ty pragniesz, by Unia Europejska organizowała część naszego życia. Ty nawołujesz do rozliczenia funkcjonariuszy służb sprzed 1989 roku – ty powołujesz się na „grubą kreską”, a żadne z was nie pamięta, że gruba była linia… Ty protestujesz przeciwko wyprzedaży majątku narodowego – ty pytasz, co to znaczy „narodowy” i spokojnie prywatyzujesz, twierdząc, że przyczynia się to do wzrostu bogactwa. Ty jesteś prawicą o poglądach lewicowych – ty masz zapędy kapitalistyczne, a lewicą jesteś, bo tak w legitymacji partyjnej stoi. Ty chcesz Polski mocarstwowej w kontekście międzynarodowym – ty polskie mocarstwo widzisz w kontekście międzynarodowym. Ty dążysz do wyjaśnienia katastrofy pod Smoleńskiem – ty… właśnie. Co „ja”?
„Ja” bowiem, kryjąca się pod tym drugim „ty”, opowiadająca się po lewej stronie, sama nie wiem, czego chcę, a co mi się wmawia, że chcę. Nie tylko w tej jednej sprawie. W wielu, wielu innych. Ciągle słyszę „ten Twój Tusk”. Odruchowo myślę o Tuskocie, kotku moim rudym, którego jedyną przewiną jest, że w premierowym ubarwieniu ma futro.
Mój Tuskot, ale nie „ten Twój Tusk”.
Premier, niezmiennie rudy, podejrzewam wzbudza takie emocje, bo siwizna nadal na materiałach rządowych jest niedostrzegalna. To, w naturalny sposób powoduje zazdrość.
W życiu bym na Donalda Tuska nie głosowała (wybaczcie zwierzenie i wybaczcie zwolennicy PO za odrzucenie), bo jestem zwolenniczką lewicy. Nie poparłabym partii niby-centrum, a za taką uważam PO. Na kogo jednakowoż mam głosować?
Na Sojusz Lewicy Demokratycznej, skompromitowany kompletną bezwładnością wewnętrzną, zupełnym brakiem ideologii i koniunkturalizmem kadrowym sprawiającym, że partia teoretycznie młoda, nadaje się do terapii na oddziale geriatrycznym oraz wspomagania Buerlecithin, bo pamięcią nie błyszczy?
Na Ruch Palikota, który jest kolejną odsłoną pseudolewicowego myślenia w tym kraju, w którym wystarczy krzyknąć „jestem antyklerykalny i popieram aborcję”, by zyskać odznakę „pierwszego towarzysza” i poparcie wszystkich lewaków szukających, komu swój głos zaprzedać. Mnie, niestety, uparcie się wydaje, że Ruch Palikota, ta nazwa, kieruje nas sematycznie ku temu, czym faktycznie jest. Uwaga, wulgarne to wyjaśnienie: Janusz Palikot patrzy na nas z plakatów, zapowiada „Dni otwarte”, faktycznie chce nas wszystkich wyruchać i zrobi to publicznie, jak w seksualnym rekordzie świata.
Która jeszcze partia plasuje się po stronie moich sympatii politycznych?** I co to w ogóle znaczy, moje sympatie polityczne… Otóż to, chyba nie wiem. Chyba, bo już mi wszystkie polityczne upodobania zohydzono, i chyba nie wiem, bo ideologicznie, to mogę sobie wierzyć nawet w UFO, szkoda tylko, że sprowadza się taka wiara do utopijnego postrzegania świata. Pozwolę sobie więc nie rozwijać moich upodobań politycznych, kwitując je tylko niewyraźnym stwierdzeniem: lewica w bardzo tradycyjnym pojęciu znaczenia. Bardzo tradycyjnym. Trochę to manifest z mojej strony, ale manifest potrzebny, bo, żywię nadzieję, już nigdy nikt do mnie nie powie „ten twój Tusk”.
To mała pestka „ten twój Tusk”, Premierze – wybacz! Wybacz, bo posługuję się Twym, Premierze, nazwiskiem egzemplarycznie. Cóż jednak poradzę, że właśnie Ty, Premierze, stałeś się postacią-emblematyczną wszystkich przeciwników MNIE i to właśnie Twoim nazwiskiem szermują, gdy starają się MNIE dosięgnąć. Właściwie powinnam Cię, Premierze, ścigać sądownie, bo każda Twoja kolejna wpadka powoduje, że na mnie spada coraz więcej „tenTwójTusków”. Przykro mi, Premierze, że Twoje osiągnięcia nazywam wpadkami, ale pragnę, by było to jasne, zanim przejdę do następnego, zasadniczego punktu programu. Fragment tekstu do tego miejsca można bowiem nazwać „uwagami wstępnymi” lub „zarysowaniem sytuacji”.
Dowiedziałam się – wracam do wirtualnej rozmowy – że lewica (czyli ja również) nie pragnie wyjaśnienia katastrofy pod Smoleńskiem. Przede wszystkim nie chce tego „ten twój Tusk” (to z innych rozmów), który robi wszystko, by się nie udało tej sprawy doprowadzić do satysfakcjonującego rozwiązania.
I tu się zachowam perfidnie, bo, po przydługich uwagach wstępnych, temat zasadniczy potraktuję nad wyraz skrótowo, choćby po to, by nie wdawać się w zbędne, mogące przeciwko mnie świadczyć rozważania.
Otóż uważam, że nie należy rozwiązywać zagadki katastrofy pod Smoleńskiem jako najważniejszej sprawy, która dotyczy naszego kraju. Nie znaczy to, że uważam, że to jest sprawa drugorzędna czy w ogóle nieważna. Nie. Według mnie należy spokojnie zajmować się nią „w tle”. Inaczej zawsze będzie się postrzegać Polaków jako tych, dla których interes partykularny ważniejszy jest niż cokolwiek innego – co nie jest złem samo w sobie, lecz nieszczęsną zaszłością naszej historii. I tak patrzy się na nas jak na wariatów, machających szabelką, krzyczących: „Polska, Polska!”, a przez to traktuje z lekceważeniem ogarniającym nas samych i dotyczące nas sprawy.
Gdybyśmy potrafili odłożyć sprawę katastrofy pod Smoleńskiem oficjalnie na bok, gdybyśmy umieli zająć się innymi rzeczami – pozornie ważniejszymi, a faktycznie mającymi tylko przykryć „tę” sprawę, którą by się drążyło w niewidoczny na pierwszy rzut oka sposób, jestem przekonana, że zyskalibyśmy dużo dużo więcej. Machiavelli pisał, że trzeba być nie tylko lwem, ale i lisem. U nas jest się tylko lwem, szkoda, że najczęściej pijanym.
Najważniejsze co widzę w kontekście tej sprawy, to podział, który coraz silniej wytwarza się w społeczeństwie. Sztuczny podział, bo powstający na podstawie wyobrażeń – wracam do podziału „ty-ty”. Jak wytłumaczyć, że ja również chcę wyjaśnienia katastrofy pod Smoleńskiem? Jak mam to powiedzieć komuś, kto odpowiedź zacznie od „tenTwójTuskowania”? Zaraz potem dowiem się, że sprzedaję kraj i zdradzam naród. Nie mówię nic. Czasem tylko nadmieniam, że jestem „lewaczką”, czym wywołuję uśmiech politowania na twarzy mego prawicowego interlokutora.
Konkluzja? Otóż brak. Nie ma konkluzji w tym temacie, poza apelem na zakończenie mojego manifestu politycznego, który manifestem wcale nie jest – to zaledwie moje prywatne wyżalenie się na polityczną scenę, na której brak reprezentującej mnie partii, odpowiadającego mi ugrupowania. Ach, apel, tak. Proszę, przestańcie do mnie mówić „ten Twój Tusk” i proszę, przestańcie mnie utożsamiać z partią rządzącą. Przestańcie odmawiać mi prawa do być patriotką – jestem tak samo patriotką, jak i wy, tylko inaczej definiuję to pojęcie. Przestańcie odmawiać mi prawa do głoszenia mojej prawdy, jak i ja nie zmuszam was do zamilczenia. Przestańcie wyobrażać sobie, że wiecie, jakie są moje poglądy polityczne i zanim pobijecie mnie o Smoleńsk, to, proszę, zapytajcie mnie, czy chcę wyjaśnienia katastrofy pod Smoleńskiem…
* Okazuje się, że jedynym polem spotkań jednego i drugiego „ty” jest debata o ACTA, gdy wszyscy, jedni i drudzy, jednoczą się przeciwko Premierowi Tuskowi. O Premierze – czytaj dalej w tekście.
** Celowo piszę o partiach, bo inaczej musiałabym tu wspomnieć o środowisku „Krytyki Politycznej”, której, choć należy oddać pobudzenie lewicowych serc do żywszego bicia i lewych półkul mózgu do aktywniej przebiegających procesów myślowych, to jednak ja osobiście lubiłabym zarzucić, że najbardziej spełnia się w kąpaniu we własnych sokach fizjologicznych i, zyskując samouznanie, osiąga plateau, w czasie którego ukrwienie organów zaangażowanych blokuje realną ocenę sytuacji kontekstowej. A tak, to zdanie, daję sobie samej plusika w dzienniku, brzmi jak wyjęte z licznych tekstów felietonistów KP, za których czytaniem, przyznaję, nie bardzo przepadam… (chyba dlatego, że po prostu nie lubię czytać. Nieprawda. Lubię czytać, ale inna literatura mnie wciąga).
Dodaj komentarz